Ciasne tajskie....uliczki vol.3 Dzień zwiedzania, noc zabawy
Godzina 7...w Polsce o tej porze nie wstaje, a tu postanowiliśmy, że trzeba wykorzystać cały dzień. Wstaliśmy o 7...czasu lokalnego-więc 2 w nocy w PL
Śniadanie postanowiliśmy zjeść w typowym Tajlandzkim lokalu- Burger Kingu :D Aby do niego dojść musieliśmy pzrekroczyć typową ulicę w Bangkoku


Leżacy jest naprawdę gigantyczny, widać to po tym jak mała jest głowa Fraka przy tym Buddzie :D (lewy dolny róg)

Potem poszliśmy do posiadłości króla (gdzie król nie mieszka:)

Aby tam wejść musieliśmy mieć długie spodnie, a Panie spódnice do kostek. Tomasz uznał, że w długich spodniach i 35 stopniowym upale się rozpuści:D
Misiek był twardy i założył (wypożyczone) spodnie.
Posiadłość jest naprawdę wielka i wszystko ocieka złotem (może troche to kiczowate, ale robi wrażenie)
Do domu wróciliśmy o 2 po południu, z zamiarem odpoczynku przed dalszym zwiedzaniem ;)
Dziewczyny po kilku godzinach wybrały się na manicure & pedicure, a my z Tomaszem w napięciu oczekiwaliśmy następnego punktu programu zwiedzania- masaż cz. 2. Zrelaksowani postanowiliśmy zabrać się Tuk Tukiem (trzy kołowa taksówka na bazie motoru-zdjęcie)

Długo targowaliśmy się o cenę. Gdy powiedzieliśmy gdzie chcemy jechać koleś sie tylko pytał z uśmiechem "Ping-pong or market", za bardzo nie wiedzieliśmy o co mu chodzi...W czasie podróży podjudzany przez nas kierowca spod jednych świateł ruszył na dwóch tylnych kołach
Po dotarciu na miejsce zostaliśmy zaatakowani przez ulotkarzy (prawie jak przy metrze Centrum, a jednak troche inaczej). Wciskali nam kartki z cennikiem i mówili: "Ping-pong show, pussy banana" itp. Dziewcczyny postanowły zakupić coś na lokalnym targu, a my z Tomaszem kontem oka spoglądaliśmy na przeróżne lokale z tańczącymi w bikini na barze dziewczynami :D
Po jakimś czasie weszliśmy do jednego z klubów i usiedliśmy (a jakże, przy barze). Zgodnie z poradami z naszego przewodnika dziewczyny usiadły z boku chłopaków, żeby nie dopłacać pózniej za towarzystwo miłych Pań;) Chociaż jednej z Dam (dosłownie i w przenośni) jakimś cudem udało się upuścić zapalniczke przy Miśku. Podnosząc ją dość dziwnie się"opierała".
Do hostelu wróciliśmy Tuk Tukami, a po spakowaniu wybraliśmy się na lotnisko na samolot do Hanoi.
5 Comments:
ach, czytajac wasze opowiesci czuje ryz smazony i sajgonki... :) Gosia
12:37 AM
a ja sie rozmarzyłam...
3:48 AM
Hehe, coś mi się zdaje że panowie bardzo często chcieli odwiedzać salony masażu :P Czekam na więcej! =)
4:49 AM
"Ping-pong show, pussy banana" - brzmi niezwykle zachęcająco :P
A tak serio - te posągi Buddy i budowle robią wrażenia nawet na fotkach, więc domyślam się, że na żywo musi to być coś! :)
Bawcie się dobrze i piszcie dalej ;)
6:33 AM
Ehh aż wam zazdroszcze... Tyle atrakcji w ciągu jednego dnia nie spotkało mnie już od dawna... no chyba że atrakcją można nazwać przebijanie sie przez Warszawskie korki, albo słuchanie o tym że arbuz jest jagodą a truskawka orzechem ;)a swoją drogą "Ping-pong show, pussy banana" ciekawe czym jest banan ;) hehehe pozdrawiam serdecznie i piszcie dalej :-* MARTA
4:30 PM
Prześlij komentarz
<< Home