W roku 2006 grupa studentów z Warszawy udała się do pięknego i wspaniałego kraju (tak wynikalo z zasłyszanych opowieści) ...rzeczywistość okazała się jednak trochę inna...

piątek, sierpnia 17, 2007

Powroty

Pod adresem ----> http://pl.youtube.com/65floyd65
dodane są nowe filmiki z naszej wycieczki do Chin i Hong Kongu.

Może nie wszyscy wiedzą, ale z Wietnamu nasz powrót wyglądał następująco:
1 dzień: wyjazd (około 18) pociągiem z Hanoi do Pekinu
1 noc: spędziliśmy na granicy wietnamsko - chińskiej
2 i 3 dzień: dłuuuga podróż pociągiem, trzeciego dnia do celu dojechaliśmy popołudniu

W Pekinie spędziliśmy tydzień. Mieszkaliśmy z wujkiem i ciocią Tomasza w ich mieszkaniu na terenie polskiej ambasady - trzeba przyznać, że po 9 miesiącach spędzonych w naszych małych pokojach była to miła zmiana:)

W stolicy Chin zwiedziliśmy Zakazane Miasto, Wielki Mur, Pałac Letni. Pekin robi ogromne wrażenie, jest to miasto szerokich ulic i nowoczesnych budynków - widać, że władze przygotowują się do olimpiady

Z Pekinu pojechaliśmy również pociągiem (tym razem podróż miała trwać tylko jedne dzień) do Gunagzhou - 150 km od Hong Kongu do którego chcieliśmy dotrzeć. Niestety nie ma bezpośredniego połączenia między Pekinem, a dawną kolonią brytyjską - trzeba się przesiadać.

Hong Kong to kompletnie inne miejsce, bardzo ciekawe. Osiedla wielopiętrowych domów, wielkie centra handlowe, ekskluzywne restauracje i obskurne bary, ale też niedostępne góry i piaszczyste plaże. W Hong Kongu spędziliśmy tylko trzy dni. Życie jest tam bardzo drogie - hostel kosztował nas 17$ od osoby (a wynajęliśmy wspaniały 2mx2,5m pokój).

Z Hong Kongu mieliśmy wylot po północy 18 czerwca i już przed 15 byliśmy w Warszawie. Mimo że wracaliśmy "tanią linią" (Hong Kong->Londyn) dostaliśmy dwa smaczne posiłki. Po paru godzinach w Londynie wsiedliśmy na pokład samolotu, w którym większość ludzi mówiła po polsku - oznaczało to koniec obgadywania wszystkich dookoła - tak miłe zajęcie w Wietnamie:)

Gdy mieliśmy wylądować już w Warszawie pilot podał nam informację, że na Okęciu jest problem i możemy wylądować na innym lotnisku - szczęśliwie to się nie stało - po dziewięciu miesiącach w końcu zobaczyliśmy nasze rodziny i przyjaciół.



SSM w Warszawie, już nie w Wietnamie

poniedziałek, czerwca 04, 2007

Podsumowanie sezonu

Wszystko ma swój koniec. Jutro wyjeżdżamy pociągiem do Pekinu, a Ania F i Ania Ra już dziś odleciały do Hong Kongu. SSM wyjeżdża z Wietnamu. Jeżeli jeszcze dodamy jakiś wpis to będzie to już SSM w podróży, a nie w Wietnamie;) Dlatego postanowiliśmy zrobić małe podsumowanie. Mieszkaliśmy w tym odległym kraju ponad 8 miesięcy. W tym czasie na tym blogu umieściliśmy 51 postów o tym co robiliśmy, co widzieliśmy. Dostaliśmy od was około 200 komentarzy co oznacza że jednak ktoś nas czytał:)
Ponieważ jest to podsumowanie naszego pobytu to my wszyscy postaramy się Wam napisać co zapamiętamy z tego odległego kraju - 5 pozytywnych i 5 negatywnych rzeczy:
  • Ania Fraku
Pozytywne
  1. Tanio - wszystko jest tanie, można zrobić tanie zakupy i imprezy tanim kosztem do białego rana
  2. Mężczyźni - częściej się uśmiechają i chętniej prawią komplementy
  3. Jedzenie w restauracja - bardzo dużo różnych restauracji do których można wyjść o każdej porze i zjeść coś smacznego
  4. Praca - bez problemu można znaleźć dobrze płatną pracę
  5. Jazda skuterem.
Negatywne
  1. Komary - gryzą gorzej niż w Polsce i są sprytniejsze - trudniej je złapać
  2. Targowanie - wszyscy chcieli cie orżnąć
  3. Komunikacja - mało i rzadko, brak nocnych
  4. Wyrzucanie śmieci na człowieka
  5. Wszystko zamykane wcześnie - nie ma życia nocnego
  • Ania O
Pozytywne
  1. Bardzo weseli ludzie, pozytywnie nastawieni, otwarci
  2. Piękne krajobrazy po za Hanoi - bo samo miasto nie jest oszałamiające
  3. Tanio - już za 20 zł można się upić drinkami w klubie, można kupić ciekawe, oryginalne ubrania, a krawiec jest w porównaniu z Polską bardzo tani
  4. Ciepłe morze
  5. Cudzoziemcy są dla Wietnamczyków kimś pozytywnym, 'biali' mogą to robić więcej rzeczy niż lokalni mieszkańcy (np wejść do drogiego hotelu i skorzystać z toalety - nawet nikt nie będzie cię pytał czy tam mieszkasz)
Negatywne
  1. Pohukiwanie skuterkowców (xe om) - wychodzi się na ulicę i za każdym razem skuterkowcy - czyli pewien rodzaj tutejszych taksówkarzy chcą mnie koniecznie gdzieś zawieść
  2. Pogoda - albo za zimno, albo za gorąco - nie ma nic pomiędzy
  3. Trzeba uważać - na każdym kroku sprzedawcy chcą cie oszukać, prawie o każdą cenę trzeba się wykłócać
  4. Tryb życia Wietnamczyków - wstają wcześnie rano, wcześnie się kładą spać
  5. Brud - potworny bród jaki Wietnamczycy robią w okół siebie, śmieci na ulicach, rzeczki które śmierdzą jak ścieki
  • Maurycy
Pozytywne
  1. Skuter - nigdy nie myślałem, że jazda na jednośladzie może być tak przyjemna
  2. Ludzie - otwarci i mili, zawsze uśmiechnięci, nastawieni pozytywnie
  3. Jeżdżenie - skuter to skuter, ale jeżdżenie tutaj to dla mnie przyjemność, robisz co chcesz, jedziesz jak chcesz i ile chcesz, a jedyne co ci grozi to nie mandat tylko wypadek lub śmierć - ale to twój wybór - to ty jesteś za to odpowiedzialny
  4. Widoki - rzeczy których bym w Polsce nigdy nie zobaczył
  5. Ceny - miło tu kupować, pójść do klubu na drinka za 6 zł i wypić piwo za 40 gr
Negatywne
  1. Brud - nikt mi nie wmówi, że Wietnamczycy potrafią trzymać porządek
  2. Pogoda - niby ciepło, a zimno; niby pochmurno i deszczowo a gorąco i duszno
  3. Targowanie - z jednej strony jak się nauczysz jak to robić to jest ok, jednak z drugiej strony pewnie tyle razy przepłaciłem że szkoda gadać
  4. Światło - wąskie uliczki między domami gdzie nie dochodzi słońce i prawie zawsze jest ciemno
  5. Mieszkanie w 6 osób - no sorry koledzy i koleżanki, ale jak dla mnie za dużo ludzi pod jednym dachem
  • Ola
Pozytywne
  1. Żarcie - dobre i tanie i wszędzie
  2. Shopping - bo są ulice tematyczne i łatwo znaleźć wszystko, mozna targować i tak niskie ceny
  3. Tanio - bo tanio
  4. Znajomi Wietowie - jak zapraszają do domu, to faktycznie to maja na myśli, faceci płacą w knajpach oczywiście, są uroczy i bardzo przyjaźni
  5. Jeżdżenie na rowerze - jest fajny ruch uliczny i igra się ze śmiercią i szybko można się przemieścić, wszędzie można zostawić rower i nikt nie ukradnie
Negatywne
  1. Karaluchy - powinnam wymienić jako pierwsze
  2. Pogoda - albo za zimna i wilgotno albo gorąco i tez wilgotno
  3. Nasze kłótnie - to mnie wyprowadzało z równowagi i bardzo psuło atmosferę
  4. Załatwianie spraw z Wietnami - mówią jutro, później, może i są niekompetentni i się spóźniają ciągle i nie dotrzymują słowa
  5. Smród, brud i trąbienie
  • Tomasz
Pozytywne
  1. Skuterek
  2. Bia Hoi
  3. Zawsze uśmiechnięci Wietnamczycy
  4. Tanie zakupy
  5. Wspaniałe obiadki Ani
Negatywne
  1. Głośni i denerwujący wietnamscy sąsiedzi
  2. Chaotyczny ruch na ulicach
  3. Klimat
  4. Karaluchy
  5. Wolny internet

niedziela, czerwca 03, 2007

Wieczór arabski


Nasz znajomy Irakijczyk, którego poznaliśmy na naszej uczelni ostatnio jedną salę klubu 'Dragonfly' urządził w stylu arabskim. Można tam zamówić shishe, czy arabskie jedzenie. Gdy odwiedziliśmy jego lokal pierwszy raz powiedzieliśmy mu, że Ania F umie tańczyć taniec brzucha i może będzie mogła w jego klubie zatańczyć. Jemu pomysł bardzo się spodobał i zupełnie nieświadomie podłożyliśmy podwaliny pod zorganizowanie wieczoru arabskiego z tańcem brzucha, malowaniem makijażu takiego, jaki mają tancerki:) Nawet nasza kelnerka była umalowana.

Właściciele klubu przygotowali ulotki i plakaty, więc przed występem Ani w małej sali zebrało się naprawdę dużo ludzi. Było ich tak dużo, że trudno było zrobić miejsce dla Ani do tańczenia. Najprawdopodobniej byliśmy świadkami pierwszego tańca brzucha w klubie w Wietnamie:) Występ bardzo się publiczności podobał, więc później nie było żadnych problemów ze znalezieniem pięciu chętnych dziewczyn na krótką naukę tańca.



Wieczór był bardzo udany i właściciele klubu mogli liczyć na naprawdę duże zyski.











Niestety jak to w Hanoi często bywa jakieś 30 minut po występie padł prąd. Większość klientów wyszła, szukając jakiegoś lokalu z elektrycznością. Trudno im się dziwić - wytrzymać w tych temperaturach bez wiatraka i AC wydaje się niemożliwe. Zostaliśmy tylko my. Szczęśliwie po jakimś czasie prąd znowu zaczął docierać i całą salę mieliśmy tylko dla siebie:) Potem klienci wrócili, a my paląc shishę i pijąc piwo bawiliśmy się do 5 rano.

Puchar Świata szablistek w Hanoi


Zupełnie przypadkiem dowiedziałem się w piątek popołudniu z pewnej wietnamskiej (oczywiście anglojęzycznej) strony internetowej, że w Hanoi organizowany jest PŚ szablistek (piątek, sobota, niedziela). Uznałem, że jest duże prawdopodobieństwo występu tam polskiej drużyny. Pojechaliśmy z Tomaszem na zawody i tam spotkaliśmy Polki. Okazało się, że tego dnia dziewczyny już walczyły, ale dalsze walki będą następnego dnia. Odwieźliśmy dwie nasze reprezentantki do hotelu na skuterach i obiecaliśmy, że przyjdziemy kibicować następnego dnia.
W sobotę już udało nam się trafić na walki naszych dziewczyn. Powoli z Tomaszem uczyliśmy się zasad (w końcu obserwowanie czy zaświeci się światełko czerwone, czy zielone nie jest takie trudne). Po zawodach znowu odwieźliśmy dziewczyny do hotelu, a później jeszcze zabraliśmy do najbliższego porządnego sklepu w Hanoi. Byliśmy również umówieni z doktorem naszej drużyny na obwiezienie go po Hanoi i zrobieniu jakichś małych zakupów - pomagaliśmy naszej ekipie jak tylko potrafiliśmy:)

Ostatniego dnia, czekały nas najciekawsze rywalizację - walki drużynowe. Polki zajęły piąte miejsce - sądzę, że duża tu zasługa naszego dopingu;) Chociaż pewnie trener uważa inaczej:) Właśnie w niedziele udało nam się zorganizować większą grupę Polskich kibiców. Byliśmy w składzie: Ania, Ania Ra, Tomasz i ja. Zadzwoniliśmy również do Polskiej ambasady z pytaniem czy jest ktoś chętny na kibicowanie. Po jakimś czasie w hali pojawił się pan Janusz z jakimś młodym chłopakiem. Byli mocno zdziwieni, że w Hanoi są jakieś zawody na których uczestniczy Polska reprezentacja. Jak zawsze nasza ambasada za bardzo nie wie co się dzieje po za murami ich posiadłości niedaleko mauzoleum wujka Ho.
Po zawodach spędziliśmy trochę czasu z drużyną ciesząc się z dobrego występu.

Wymieniliśmy się z dziewczynami meilami i obiecaliśmy, że postaramy się spotkać po powrocie do Polski.Jeśli chcecie czegoś więcej dowiedzieć się o naszych reprezentantkach to możecie zawsze odwiedzić ich strony: Bogna Jóźwiak, Ola Socha i Irena Więckowska. Niestety nasza najmłodsza reprezentantka Kasia Karpińska nie posiada jeszcze strony w internecie;)

piątek, czerwca 01, 2007

Po za głownym szlakiem pt.2

Ponieważ nasza poprzednia wycieczka była tak udana, a z przewodników wiedzieliśmy że w okolicach Hanoi jest jeszcze kilka ciekawych miejsc postanowiliśmy udać się na dwie kolejne eskapady.Podczas pierwszej wycieczki mieliśmy zamiar odwiedzić kilka pogód na południowy zachód i zachód od Hanoi. Najpierw odwiedziliśmy pagodę, która znajdowała się niedaleko góry na którą wspinaliśmy się ostatnio. Ta świątynia w przeciwieństwie do poprzedniej nie była na górze, a u jej podnóża. Nie była to jakaś oszałamiająca pagoda gdyby nie jaskinia, w której ustawione były posągi, a w ścianach wyryte różne tablice. Miejsce to było także miłe z tego względu, że było tam chłodno i chociaż na chwilę mogliśmy odpocząć od gorąca panującego na zewnątrz.

Następnie udaliśmy się do kolejnej pagody. Tam akurat trafiliśmy na jakąś ucztę (za bardzo nie wiemy czemu Wietnamczycy tam biesiadowali). Zostaliśmy oczywiście zaproszeni. Grzecznie odmówiliśmy, ale i tak podarowano nam jedzenie 'na drogę'. Tak naprawdę bardziej ciekawe od zwiedzania tych świątyń była nasza jazda po szutrowych drogach. Co innego widzi i czuje się jadąc dobrą drogą otoczoną nowymi domami, a co innego szutrówką przecinającą zapomniane wsie.
Następny nasz postój zrobiliśmy - co za niespodzianka - przy pagodzie:) Ta znajdowała się dla odmiany na górze i była celem wielu wycieczek (Wietnamskich). Nie można powiedzieć że było to brzydkie miejsce, ale po odwiedzeniu wielu takich budowli nie robią już one tak piorunującego wrażenia. Jednak następna pagoda w naszym planie była naprawdę ciekawa. Najważniejsze było to, że mieszkał tam przez jakiś czas wujek Ho. Mogliśmy obejrzeć łóżko na którym spał, czy maszynę do pisania.
Ostatnim etapem naszej wycieczki miało być miasteczko, gdzie podobno są milusie zwierzęta - okazało się jednak, że milusie zwierzęta to są tam raczej w sprzedaży na obiad. Szybko ewakuowaliśmy się w stronę Hanoi. Okazało się, że droga powrotna nie jest zbyt miła, ponieważ przebiega niby główna szosą, ale remontowaną. Głównie jechaliśmy po podbudowie drogi zamiast asfaltu, między ciężarówkami wzbijającymi wielkie tumany kurzu.

Parę dni później naszymi skuterkami postanowiliśmy wybrać się do oddalonej od Hanoi o około 50 km góry. Nie są to jakieś wielkie szczyty (tak gdzieś 1000m wysokości).

Na jednej z gór, która miała dwa szczyty znajdowały się pagody które mieliśmy zamiar zwiedzić. Największym plusem całej wyprawy była możliwość wjechania prawie na sam szczyt skuterkami - jak widać w Wietnamie można nimi wjechać wszędzie:) Niestety widoki z wierzchołków nie były piękne ponieważ byliśmy otoczeni chmurami.

Z jednej strony to szkoda, ale z drugiej przynajmniej tego dnia dało się jakoś wytrzymać ponieważ temperatura powietrza wynosiła jedynie trochę ponad 30 stopni (chociaż na samej górze było nam zimno), a nie 37:) Wracając w ramach nowej świeckiej tradycji nie jechaliśmy główną drogą tylko bocznymi (oczywiście się zgubiliśmy, ale dzięki temu powrót był bardziej ciekawy).

Trzeba przyznać, że takie zwiedzanie jest naprawdę interesujące. Odkrywa się nowe niepoznane tereny i przynajmniej nie spotyka się na każdym kroku głupawych turystów z zachodu:)

czwartek, maja 31, 2007

Po za głownym szlakiem pt.1

Nasz wyjazd z Hanoi zbliża się nieubłaganie. Został nam już tylko tydzień - 5 czerwca mamy pociąg do Pekinu.
Ponieważ czasu nie mamy dużo, to postanowiliśmy wykorzystać ten czas na objazdowe wycieczki na naszych skuterach w okół Hanoi.

Podczas pierwszej spontanicznej wycieczki pojechaliśmy do 'silk village', (którą w końcu udało się nam zlokalizować). Można tam kupić wiele materiałów z jedwabiu w naprawdę niskich cenach. Ponieważ było jeszcze wcześnie, postanowiliśmy, że pojedziemy jakieś 10 km na południe. Chcieliśmy zwiedzić jakąś wioskę (pamiętaliśmy tylko że na mapie była zaznaczona jako miejsce godne odwiedzin). Po przejechaniu około 8 km zobaczyliśmy drogowskaz w prawo. Uznaliśmy że to może być miejsce którego szukamy. Gdy odjechaliśmy już trochę od głównej drogi ujrzeliśmy górę która na płaskim terenie pojawiała się jakby znikąd. Postanowiliśmy podjechać do niej bliżej. Jadąc do naszego nowego celu poczuliśmy się jak turystyczni pionierzy - ludzie przyglądali się nam, a my wszystkiemu temu co mijaliśmy. Mimo że już tyle byliśmy w Wietnamie to zawsze drogi po za głównymi szlakami są najciekawsze. Gdy już dojechaliśmy pod górę mogłem nawiązać kontakt z lokalną społecznością:)

Okazało się, że obok góry którą widać było z daleka, obok jest mniejsza, ale z pagodą na swoich zboczach. Wspinaliśmy się dzielnie, żeby zobaczyć to co widzieliśmy z dołu. Jednak ścieżka prowadziła dalej - następne mała pagoda. Dalej to nie był koniec naszej wspinaczki. Przez małą szczelinę (nie wiem jak nasze wielkie białe tyłki tam się zmieściły) weszliśmy na sam szczyt.


Przy okazji 'zwiedzania' góry poznaliśmy Wietnamczyka (niemowę - co w naszym przypadku i tak było prawie bez różnicy). Zostaliśmy przez niego oprowadzeni po każdym zakamarku, zajrzeliśmy do każdej szczeliny.






Później zabrał nas do baru, który znajdował się przy parkingu dla skuterów. Kiedyś może takie miejsce by mnie przerażało, ale teraz czuje się prawie jak w każdym innym lokalu gastronomicznym;)

Jak się okazało dziewczynka miała tylko roczek, a sama przygotowała sobie sok z trzciny (nie udało się jej jedynie wycisnąć soku ze specjalnej maszyny, ale szklankę, lód i słomki zorganizowała sobie sama)

Później nasz niemówiący przewodnik chciał nas zabrać na dalsze zwiedzanie okolicznych pagód, ale powiedzieliśmy, że wracamy do Hanoi...

...co nie było do końca prawdą:)

Jadąc w stronę Hanoi ujrzeliśmy Wietnamczyków łowiących ryby. Wchodzili po szyję do wody, w której ja bym nie zanurzył nawet palca:) Udało im się również złowić jakąś dziwną rybę.

Po obserwowaniu 'wędkarzy' ruszyliśmy w dalszą podróż i już po kilkuset metrach zdecydowaliśmy skręcić w jakąś drogę, która jak się okazało prowadziła do jakiejś wsi.

Byliśmy tam główną atrakcją, która przebiła chyba nawet rozgrywany właśnie mecz siatkówki.

Po odwiedzeniu tej pięknej wsi, która chyba bardziej ukazuje nam jak wygląda prawdziwy Wietnam mieliśmy wracać już do domu, ale nie mogliśmy oprzeć się pokusie zatrzymania się na piwko w jednym z wielu lokali po drodze. Tam po raz koleiny staliśmy się główną atrakcją. I tylko smutno się robi - bo to ostatnie chwile gdy ludzie wołają sąsiadów, aby pochwalić się naszą obecnością w ich lokalu:)

wtorek, maja 15, 2007

3 dni w Ha Longu

No i po wycieczce.

Dla mnie i dla Tomasza wszystko zaczęło się o 4 rano. Zebranie się trochę nam zajeło i na naszą wielką podróż wyruszyliśmy o 4.45 - pierwszy raz jazda przez Hanoi była tak łatwa, nawet dla Wietnamczyków była jeszcze noc. Jechało nam się dobrze ponieważ było chłodno. Co około 50 km staraliśmy się robić odpoczynki. Były one potrzebne i dla naszych tyłów, jak i skuterów. Na pierwszym postoju dla sportu wspiąłem się na palmę.










Na jednym z odpoczynków byliśmy chyba niezłą atrakcją.
:)

Do Ha Longu dojechaliśmy po 4 godzinach. Ponieważ było dość wcześnie, to postanowiliśmy pozwiedzać miasto i wjechać na nowy podwieszany most. Później bez większych problemów znaleźliśmy miejsce, gdzie mogliśmy na dwie noce zostawić skutery. Gdy udaliśmy się na przystań, gdzie chcieliśmy poczekać na dziewczyny spotkaliśmy Manusa, Saiake i Angelique (początkowo mieli płynąć z nami, ale zdecydowali że od razu popłynął na Cat Ba). A nasze dziewczyny jechały, jak my poprzednim razem autobusem. Mimo, że wyruszyły o 6.30, to na miejsce dojechały o 12. Tak długa podróż spowodowana była odbieraniem innych współpasażerów z hoteli (oczywiście nikt nie był gotowy na czas). Gdy Ania z Wandą i Sarą już dojechały, nasz dzień wyglądał tak samo jak pierwszy dzień naszej poprzedniej wycieczki w listopadzie. Jedyną różnicą byli ludzie, którzy tym razem okazali się dość drętwi.

Drugi dzień to wreszcie coś nowego:) Z naszego statku przesiedliśmy się na małą łódź i za jej pomocą dopłyneliśmy do przystani na Catbie skąd autokar zabrał nas do Parku Narodowego. Cat Ba to największa wyspa w okolicach Ha Longu, z pięknymi widokami z tysiąca porośniętych lasem szczytów. Właśnie na jeden z takich szczytów mieliśmy wejść w Parku Narodowym. Z naszej polskiej grupy zdobyć górę udało się jedynie Tomaszowi.
Inni 'odpadli' z następujących powodów: Wanda - ponieważ szła ostatnia i na rozdrożu nie wiedziała gdzie ma iść więc wróciła na dół; Ania i Sara - Sara gdy dowiedziała się, że jej mama nie idzie postanowiła zawrócić (a doszła dalej od niej); Maurycy - ja zawróciłem z powodu rozcięcia głowy (walnąłem łbem o skałę). Schodząc wzbudzałem strach wśród wchodzących na góre Wietnamczyków. Prawie każdy (a była ich setka) mówił mi, że jestem zakrwawiony (jakbym nie wiedział).


Przed południem dotarliśmy do naszego hotelu w którym mieliśmy spędzić noc. Mieliśmy piękny widok z naszych okien.


Jak się okazało w każdym z pokoju była ułożona w łazience z kafelków ciekawa postać.
Tego samego dnia popołudniu udaliśmy się na plażę. Trzeba przyznać, że było tam bardzo ładnie. Niestety woda nie była jeszcze bardzo nagrzana (pewnie miała z 25 stopni). Sara z Wandą zajęły się zbieraniem koralowców, a ja jak zawsze bawiłem się w piasku;) Spotkaliśmy tam trójkę naszych zagranicznych znajomych i umówiliśmy się z nimi na wieczór.

Na takich organizowanych wycieczkach wszystko po za piciem wliczone jest w cenę. Jednak posiłki nie są zbyt obwite. Dlatego z Tomaszem postanowiliśmy się udać na pizzę. Czekaliśmy na nią tak długo, że ledwo wyrobiliśmy się na naszą 'oficjalną' kolację w hotelu. W tym samym czasie dziewczyny zamiast jeść kupowały perły. Wychodzi na to, że każdy robił to, co lubił.

Wieczorom spotkaliśmy się z Angelique. Manus i Saiaka nie przyszli ponieważ był to ich przedostatni wspólny wieczór przed powrotem Saiaki do Holandii (Manus z Angelique planuje podróżować do lutego 2008). Zatem wieczór spędziliśmy we czwórkę na grze w piłkarzyki i bilard (rozgrywając zresztą chyba najdłuższą partię w historii tej gry).
Następnego dnia według planu podróży powinniśmy wracać wszyscy do Hanoi. Jednak Wanda z Sarą postanowiły zostać na Catbie jeszcze jeden dzień. To pozwoliło Ani na zabranie się z nami skuterami, a nie autobusem. Podróż powrotna na skuterach zaczęła się od jazdy w deszczu. Jechaliśmy trochę inną trasą więc niespodziewanie trafiliśmy na przeprawę promową, na której byliśmy chyba pierwszymi białymi od XIX wieku.
Następnym etapem naszej podróży był Hai Phong - duże miasto niedaleko wybrzeża. Niestety nie zauważyliśmy tam nic ciekawego po za pogrzebem.


Dalsza część drogi przebiegała już w słonecznej pogodzie co nie pomagało się chłodzić naszym skuterkom. Gdy dojeżdżaliśmy już do Hanoi silniki były strasznie rozgrzane (w końcu są chłodzone tylko powietrzem). Najciekawszym faktem z całej podróży na motorkach jest to, że Ania usnęła na 10 kilometrów. Jak prawdziwa Wietnamka.

poniedziałek, maja 07, 2007

Ha Long raz drugi

Przyjechały do nas Wanda i Sara (dla niewtajemniczonych moja mama i siostra). Są u nas od 4 maja i będą w Wietnamie dwa tygodnie. Może nie jest to długo, bo trudno będzie zwiedzić cały Wietnam, ale warto chociaż zobaczyć to, co nie jest tak daleko. Dlatego jutro wybieramy się do Halongu. Tym razem wykupiliśmy sobie wycieczkę 3 dniową więc przynajmniej zobaczymy coś nowego. Na wycieczkę jedziemy nietypowo, bo dziewczyny (Ania, Sara i Wanda) jadą autobusem - jak my poprzednio, a ja z Tomaszem wybieram się naszymi skuterami. Czeka nas 165 km podróży, więc będzie to najdłuższa i zapewne najbardziej wyczerpująca jazda ze wszystkich dotychczasowych. Miejmy nadzieję, że Hondy nam nie nawalą.
Po powrocie oczywiście zdamy wyczerpującą relacje z drogi i pobytu nad morzem.