W roku 2006 grupa studentów z Warszawy udała się do pięknego i wspaniałego kraju (tak wynikalo z zasłyszanych opowieści) ...rzeczywistość okazała się jednak trochę inna...

piątek, czerwca 01, 2007

Po za głownym szlakiem pt.2

Ponieważ nasza poprzednia wycieczka była tak udana, a z przewodników wiedzieliśmy że w okolicach Hanoi jest jeszcze kilka ciekawych miejsc postanowiliśmy udać się na dwie kolejne eskapady.Podczas pierwszej wycieczki mieliśmy zamiar odwiedzić kilka pogód na południowy zachód i zachód od Hanoi. Najpierw odwiedziliśmy pagodę, która znajdowała się niedaleko góry na którą wspinaliśmy się ostatnio. Ta świątynia w przeciwieństwie do poprzedniej nie była na górze, a u jej podnóża. Nie była to jakaś oszałamiająca pagoda gdyby nie jaskinia, w której ustawione były posągi, a w ścianach wyryte różne tablice. Miejsce to było także miłe z tego względu, że było tam chłodno i chociaż na chwilę mogliśmy odpocząć od gorąca panującego na zewnątrz.

Następnie udaliśmy się do kolejnej pagody. Tam akurat trafiliśmy na jakąś ucztę (za bardzo nie wiemy czemu Wietnamczycy tam biesiadowali). Zostaliśmy oczywiście zaproszeni. Grzecznie odmówiliśmy, ale i tak podarowano nam jedzenie 'na drogę'. Tak naprawdę bardziej ciekawe od zwiedzania tych świątyń była nasza jazda po szutrowych drogach. Co innego widzi i czuje się jadąc dobrą drogą otoczoną nowymi domami, a co innego szutrówką przecinającą zapomniane wsie.
Następny nasz postój zrobiliśmy - co za niespodzianka - przy pagodzie:) Ta znajdowała się dla odmiany na górze i była celem wielu wycieczek (Wietnamskich). Nie można powiedzieć że było to brzydkie miejsce, ale po odwiedzeniu wielu takich budowli nie robią już one tak piorunującego wrażenia. Jednak następna pagoda w naszym planie była naprawdę ciekawa. Najważniejsze było to, że mieszkał tam przez jakiś czas wujek Ho. Mogliśmy obejrzeć łóżko na którym spał, czy maszynę do pisania.
Ostatnim etapem naszej wycieczki miało być miasteczko, gdzie podobno są milusie zwierzęta - okazało się jednak, że milusie zwierzęta to są tam raczej w sprzedaży na obiad. Szybko ewakuowaliśmy się w stronę Hanoi. Okazało się, że droga powrotna nie jest zbyt miła, ponieważ przebiega niby główna szosą, ale remontowaną. Głównie jechaliśmy po podbudowie drogi zamiast asfaltu, między ciężarówkami wzbijającymi wielkie tumany kurzu.

Parę dni później naszymi skuterkami postanowiliśmy wybrać się do oddalonej od Hanoi o około 50 km góry. Nie są to jakieś wielkie szczyty (tak gdzieś 1000m wysokości).

Na jednej z gór, która miała dwa szczyty znajdowały się pagody które mieliśmy zamiar zwiedzić. Największym plusem całej wyprawy była możliwość wjechania prawie na sam szczyt skuterkami - jak widać w Wietnamie można nimi wjechać wszędzie:) Niestety widoki z wierzchołków nie były piękne ponieważ byliśmy otoczeni chmurami.

Z jednej strony to szkoda, ale z drugiej przynajmniej tego dnia dało się jakoś wytrzymać ponieważ temperatura powietrza wynosiła jedynie trochę ponad 30 stopni (chociaż na samej górze było nam zimno), a nie 37:) Wracając w ramach nowej świeckiej tradycji nie jechaliśmy główną drogą tylko bocznymi (oczywiście się zgubiliśmy, ale dzięki temu powrót był bardziej ciekawy).

Trzeba przyznać, że takie zwiedzanie jest naprawdę interesujące. Odkrywa się nowe niepoznane tereny i przynajmniej nie spotyka się na każdym kroku głupawych turystów z zachodu:)