W roku 2006 grupa studentów z Warszawy udała się do pięknego i wspaniałego kraju (tak wynikalo z zasłyszanych opowieści) ...rzeczywistość okazała się jednak trochę inna...

wtorek, maja 15, 2007

3 dni w Ha Longu

No i po wycieczce.

Dla mnie i dla Tomasza wszystko zaczęło się o 4 rano. Zebranie się trochę nam zajeło i na naszą wielką podróż wyruszyliśmy o 4.45 - pierwszy raz jazda przez Hanoi była tak łatwa, nawet dla Wietnamczyków była jeszcze noc. Jechało nam się dobrze ponieważ było chłodno. Co około 50 km staraliśmy się robić odpoczynki. Były one potrzebne i dla naszych tyłów, jak i skuterów. Na pierwszym postoju dla sportu wspiąłem się na palmę.










Na jednym z odpoczynków byliśmy chyba niezłą atrakcją.
:)

Do Ha Longu dojechaliśmy po 4 godzinach. Ponieważ było dość wcześnie, to postanowiliśmy pozwiedzać miasto i wjechać na nowy podwieszany most. Później bez większych problemów znaleźliśmy miejsce, gdzie mogliśmy na dwie noce zostawić skutery. Gdy udaliśmy się na przystań, gdzie chcieliśmy poczekać na dziewczyny spotkaliśmy Manusa, Saiake i Angelique (początkowo mieli płynąć z nami, ale zdecydowali że od razu popłynął na Cat Ba). A nasze dziewczyny jechały, jak my poprzednim razem autobusem. Mimo, że wyruszyły o 6.30, to na miejsce dojechały o 12. Tak długa podróż spowodowana była odbieraniem innych współpasażerów z hoteli (oczywiście nikt nie był gotowy na czas). Gdy Ania z Wandą i Sarą już dojechały, nasz dzień wyglądał tak samo jak pierwszy dzień naszej poprzedniej wycieczki w listopadzie. Jedyną różnicą byli ludzie, którzy tym razem okazali się dość drętwi.

Drugi dzień to wreszcie coś nowego:) Z naszego statku przesiedliśmy się na małą łódź i za jej pomocą dopłyneliśmy do przystani na Catbie skąd autokar zabrał nas do Parku Narodowego. Cat Ba to największa wyspa w okolicach Ha Longu, z pięknymi widokami z tysiąca porośniętych lasem szczytów. Właśnie na jeden z takich szczytów mieliśmy wejść w Parku Narodowym. Z naszej polskiej grupy zdobyć górę udało się jedynie Tomaszowi.
Inni 'odpadli' z następujących powodów: Wanda - ponieważ szła ostatnia i na rozdrożu nie wiedziała gdzie ma iść więc wróciła na dół; Ania i Sara - Sara gdy dowiedziała się, że jej mama nie idzie postanowiła zawrócić (a doszła dalej od niej); Maurycy - ja zawróciłem z powodu rozcięcia głowy (walnąłem łbem o skałę). Schodząc wzbudzałem strach wśród wchodzących na góre Wietnamczyków. Prawie każdy (a była ich setka) mówił mi, że jestem zakrwawiony (jakbym nie wiedział).


Przed południem dotarliśmy do naszego hotelu w którym mieliśmy spędzić noc. Mieliśmy piękny widok z naszych okien.


Jak się okazało w każdym z pokoju była ułożona w łazience z kafelków ciekawa postać.
Tego samego dnia popołudniu udaliśmy się na plażę. Trzeba przyznać, że było tam bardzo ładnie. Niestety woda nie była jeszcze bardzo nagrzana (pewnie miała z 25 stopni). Sara z Wandą zajęły się zbieraniem koralowców, a ja jak zawsze bawiłem się w piasku;) Spotkaliśmy tam trójkę naszych zagranicznych znajomych i umówiliśmy się z nimi na wieczór.

Na takich organizowanych wycieczkach wszystko po za piciem wliczone jest w cenę. Jednak posiłki nie są zbyt obwite. Dlatego z Tomaszem postanowiliśmy się udać na pizzę. Czekaliśmy na nią tak długo, że ledwo wyrobiliśmy się na naszą 'oficjalną' kolację w hotelu. W tym samym czasie dziewczyny zamiast jeść kupowały perły. Wychodzi na to, że każdy robił to, co lubił.

Wieczorom spotkaliśmy się z Angelique. Manus i Saiaka nie przyszli ponieważ był to ich przedostatni wspólny wieczór przed powrotem Saiaki do Holandii (Manus z Angelique planuje podróżować do lutego 2008). Zatem wieczór spędziliśmy we czwórkę na grze w piłkarzyki i bilard (rozgrywając zresztą chyba najdłuższą partię w historii tej gry).
Następnego dnia według planu podróży powinniśmy wracać wszyscy do Hanoi. Jednak Wanda z Sarą postanowiły zostać na Catbie jeszcze jeden dzień. To pozwoliło Ani na zabranie się z nami skuterami, a nie autobusem. Podróż powrotna na skuterach zaczęła się od jazdy w deszczu. Jechaliśmy trochę inną trasą więc niespodziewanie trafiliśmy na przeprawę promową, na której byliśmy chyba pierwszymi białymi od XIX wieku.
Następnym etapem naszej podróży był Hai Phong - duże miasto niedaleko wybrzeża. Niestety nie zauważyliśmy tam nic ciekawego po za pogrzebem.


Dalsza część drogi przebiegała już w słonecznej pogodzie co nie pomagało się chłodzić naszym skuterkom. Gdy dojeżdżaliśmy już do Hanoi silniki były strasznie rozgrzane (w końcu są chłodzone tylko powietrzem). Najciekawszym faktem z całej podróży na motorkach jest to, że Ania usnęła na 10 kilometrów. Jak prawdziwa Wietnamka.

2 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Pan jedzący patyk był zdecydowanie bezkonkurencyjny :D Chociaż gość na rowerze słuchający disco-wietnamolo starał się jak mógł chyba ;)

Odzywajcie się nadal :)

Pozdrowienia dla wszystkich!

PS: Aniu, dobrze, że nie spadłaś z tego skuterka :)

2:59 AM

 
Anonymous Anonimowy said...

:) :***

3:55 AM

 

Prześlij komentarz

<< Home