W roku 2006 grupa studentów z Warszawy udała się do pięknego i wspaniałego kraju (tak wynikalo z zasłyszanych opowieści) ...rzeczywistość okazała się jednak trochę inna...

niedziela, października 29, 2006

Nasze Hondy

Pare dni temu wypożyczyliśmy sobie motobike'i w liczbie dwóch. Na jednym jeździ Misiek i Ania, a na drugim Tomasz (czasem z Frakiem na doczepke).



Oczywiście w Wietnamie do prowadznia naszych maszyn nie mamy ani dokumentów pojazdu, ani prawa jazdy (bo polskie jest tu nieważne). W ciągu dnia, jak dobrze pójdzie rozwijamy zawrotną prędkość 40km/h...w nocy dobijamy do 70 km/h (ale szalejemy tak tylko po pijaku;)


Najgorzej jest lawirować naszymi wąskimi uliczakmi od domu do ulicy - Misiek pierwszego dnia wjechał w ściane:D

Nikogo też nie dziwi tutaj wychodzenie do klubu, wypicie drinka (bądź dwóch) i powrót skuterkiem do domu.

wtorek, października 24, 2006

Rocznica


3 lata razem:)












A tak się bawiliśmy :)Wietnamskie piwo...

Fińska wódka... POLSKA popita:)

sobota, października 21, 2006

Ciekawe linki

Witajcie !
Zapraszamy do obejrzenia dwóch pasjonujących filmików z Hanoi.
Pierwszy z przejścia przez skrzyżowanie w centrum miasta, a drugi z podróży autobusem.
Linki macie po prawej stronie ------------------------------>

lub Film 1 i Film 2

piątek, października 20, 2006

Jak tu jest cd...


W Hanoi jest bardzo ciekawie, zdążyliśmy nawet zwiedzić pare miejsc, jak np. muzeum "Wujka Ho Chi Minh'a", które zrobiło na nas naprawdę ogromne wrażenie:) Zwiedzaliśmy je razem z grupą z Rosji w ramach zajęć. Najlepsze było to, że grupa rosyjska weszła bez płacenia a nas nie chcieli wpuścić bez zapłaty. Kiedy zapytaliśmy dlaczego są równi i równiejsi, w odpowiedzi usłyszeliśmy, że Rosjanie zbudowali to muzeum i nie muszą płacić za wstęp. Po małej kłótni stanęło na tym, że nasza nauczycielka za nas zapłaciła (ponieważ była to wycieczka organizowana przez uniwersytet) i zaczęliśmy zwiedzanie. Szczerze mówiąc nigdy w życiu nie widziałam bardziej kiczowatego i mniej wyposażonego muzeum. Budynek był gigantyczny a całe zbiory to około 40 zdięć, dwa stroje "wujka" i kawałek jego pokoju. Caa reszta to jakieś makiety przedstawiające martwa nature i np. kamień, którego pod żadnym pozorem nie można było dotykać. Wszystkie eksponaty podpisane były w języku wietnamskim i chińskim, co bardzo ułatwiało zwiedzanie:)Ogólnie było bardzo zabawnie i warto było to przeżyć:)

Niestety nie udało nam się obejrzeć "trupa", czyli wnetrza mauzoleum "Ho Chi Minh'a", gdzie podobno można sobie obejrzeć jego zwłoki, tak jak Lenina w Moskwie. Bardzo byliśmy smutni z tego powodu, ale za dwa miesiace ma się skończyć remont w mauzoleum i może wtedy nam się pojedziemy sobie go oblukać. Nie udokumentujemy tej wizyt fotografiami, ponieważ nie można do mauzoleum wnosić aparatów ale postaram sie wszytko dokładnie opisać.


Bardzo ciekawym miejscem jest nasze jezioro. Mieści się ono na starym mieście, które niczym nie przypomina naszej starówki, a wręcz przeciwnie, ale otym za chwilę. Wracając do jeziora, bardzo lubimy sie w okól niego przechadzać i podziwiać panoramę. Na jego środku znajduje się swiątynia miecza (taka mała, szara, ala kapliczka), niedaleko niej, ale troche z boku, na wysepce jest bardzo ładna pagoda buddyska, w której za drobną opłatą można sobie posiedzieć. Można się tam czegoś napić (np. herbaty, cz kawy) i miło spędzić czas. Wieczorami wokół jeziora zbieraja sie młodzi Wietnamczycy, jest to (zdaje się) typowe miejsce na randki. Podjeżdżaja swoimi skuterkami do ławeczek stojących tuż przy brzegu siadają i zajmują się sobą:) (bardzo ważne jest w Wietnamie aby mieć skuter blisko siebie, albo zostawiać go na parkingach strzeżonych, bo jest tu bardzo dużo kradzieży). W park nad jeziorem można spotkać ludzi uprawiajacych rodzaj dżogingu, co jest tu bardzo popularne. I nie wyglada to tak, że ze słuchawkami na uszach Wietnamczycy biegaja wokół jeziora, oni poprostu idą szybkim krokiem, przytając czasem przy ławeczkach aby się pogimnastykować. Wygląda to trochę podobnie do jogi. Oprócz tego kobiety zbierają się w grupy, żeby razem, przy muzyce poćwiczyć - istny fitnes na żywo. Wieczorami nad tym jeziore bardzo dużo się dzieje, można tam wtedy spotkać dużo turystów, którzy podobnie jak my obserwują tutejsze zwyczaje.

A propo turystów, właśnie się dowiedzieliśmy, że w Wietnamie teraz zaczyna się sezon turystyczny, co by tłumaczyło tak dużą ilość białasów:) na ulicach Hanoi.


A co do starego miasta, to wyglada to dość niezwykle, tak jakby sie poszło na jakis bazar na wieś. Uliczki są wąskie, chodniki sa, ale tak jakby ich nie było, trzeba chodzić ulicą. Biali są tu towarem pożądanym, idąc więc ulicą nie sposób nie być zaczepionym przez jakiegoś Wietnamczyka pytaniem: "Może chcesz pojechać motobikem?", albo "take a photo" (czyli ubierają cię w Wietnamski kapelsz, dają ci na plecy taką jakby "wagę" do noszenia owoców i za drobną opłatą możesz sobie zobić z takim wyposarzeniem zdiecie). Kiedy przechodzi się obok jakiejs (pseudo) restauracji, machają i wołają ile sił w płucach, aby tylko zdobyć klijenta. Wieczorami rozstawiane są na ulicach specjlne stoiska z paniątkami, ubraniami, zabawkami, zegarkami, butami, i wieloma innymi rzeczami, specjalnie dla turystów. Ceny tam też są specjalne, przebicie może być nawet 300-400%.

Jest pare rzeczy, których w Wietnamie trzeba się nauczyć, a których my Polacy nie posiadamy... cierpliwości - bez tego nic nie załatwikmy, tu trzeba na wszytko cierpliwie czekać. Wietnamczycy nie należą do narodów, którym się gdzieś śpieszy (czasem trzeba czekać i miesiąc zanim uda się coś załatwić). Ważna też jest uprzejmość, żeby tu coś osiągnąć nie można podnosić głosu, trzeba się uśmiechać i dyplomatycznie załatwiać wszytkie spory, inaczej nic się nie wskura.

Prawie zapomniałabym o największej atrakcji, jaką są tutejsze supermarkety:) Może wydawać się to śmieszne, ale kiedy udało nam się tu takowy znaleść, cieszyliśmy się jak małe dzieci. A nie było to takie proste. Wietnamczycy maja trochę inne pojęcie supermarketu. Dla nas to wielki samoobsługowy sklep, z atrakcyjnymi cenami i dużym wyborem towarów. W Wietnamie ceny nie są takie atrakcyjne, i bardziej przypomina to Galerie Mokotów, niż supermarket. Więc kiedy nam się już udało znaleść ten supermarket, byliśmy wielce szczęśliwi. Nareszcie mogliśmy sobie kupić takie rzeczy jak ser, jogurty, czy zwyczajną wędline, nie było to tanie, ale przynajmniej troche przypominało ludzkie jedzenie:) Nabiał jest tu drogi z tego względu, że krowy to tu nie uświadczysz i większość rzecz jest sprowadzana. Nie ma tu też czekolady, to zanaczy takiej jadalnej, są tylko jak u nas za PRL'u wyroby czekolado podobne, możecie sobie więc wyobrazić jak to smakuje...

Na razie na tym skończę... dalsze relacje później...

środa, października 18, 2006

Jak tu jest?

Pewnie troche nam zajmie opisanie wszystkich naszych przygód, które nas spotkały między przylotem do Hanoi, a dniem dzisiejszym, więc postanowiliśmy opublikować notke Ani O. o tym jak nam się tu żyje.
Obiecujemy, że i tak sukcesywnie będziemy opisywać co działo się wcześniej

Hej,

Nie pisałam długo bo do tej pory cały czas żyliśmy na walizkach. Od czwartku mamy własne, mieszkanie.
Są w nim 3 piętra, 6 pokoi, lodówka, pralka. My z Miśkiem mieszkamy ze sobą w jednym pokoju (z balkonem),
Pozosali mieszkają w pokojach pojedyńczo. Jeden pokój robi więc za salon i mamy w nim nawet telewizor.
W całym domu są 2 łazienki z prysznicem, toaletą itd.i jeden oddzielny kibelek na samym dole przy kuchni.
Na każdym piętrze są dwa pomieszczenia, na parterze jest salon i kuchnia, na pierwszym i drugim piętrze są
po dwa pokoje, a na ostatnim jest jeden pokój, pralnia i taras. Musielismy dokupic sobie pare rzeczy do pokou,
bo mięliśmy tylko łóżko,ale teraz jest juz bardzo przytulnie
i prawie jak w domu (chociaż prawie robi wielką różnice:)).

W poniedziałki, wtorki i piątki chodzimy na zajęcia (mamy 3 dni po 3h), które mamy popołudniu (13.30-16.20).
Nie jest na nich nawet tak źle.

Pogoda jest u nas w zasadzie cały czas taka sama, czyli około 30 stopni, duszno (jakby się zbierało na burze,
ale nie pada) i pochmurno (zazwyczaj, chociaż zdarzają się prześwity słońca, ale wtedy jest ciężko).
Jest tu też duża wilgotność powietrza, co da się wyczuć. Ale narazie jest jeszcze do wytrzymania za
jakiś miesiąc, półtora, zaczyna się odpowiednik naszej zimy. Podobno w zeszłym roku była ciężka,
temperatura w nocy spadła do 0 stopni, co nie jest jeszcze takie straszne, ale wilgotność powietrza była
tak duża, że ubrania gniły w szafie. Mamy jednak nadzieje, że będzie dobrze, w razie co w naszym pokoju
mamy klimatyzace to sobie wygrzejem:) W maju i w czerwcu też podobno jest tu ciekawie, zaczyna się pora
deszczowa (leje co chwilę), a 40 stopni i więcej to normalka. Pomiędzy ulewami jest mocne słońce, które tutaj jest dość męczące.

Ludzie są bardzo mili, pomocni i przyjaźnie nastawieni... oglądają się na nas na ulicy i zdarza się, że robią
nam zdięcia, jakbyśmy byli wielkim wydarzeniem. Są bardzo niscy (tak, że ja wychodze przy nich na giganta,
a misiek na wielkoluda).

Na bazarach, które tu są wszędzie, trzeba się targować ile się da bo jak widza białego od razu cena idzie w góre,
poza tym oni to targowanie lubią.

Ruch uliczny na pierwszy rzut oka jest chaotyczny i bez ładu, zgraja skuterków jadąca na oślep byle do przodu.
Ale tak naprawde maja tu takie nie pisane zasady: cały czas trąbią (co czasami może doprowadzić do furii,
ale podobno i tak teraz jest z tym spokojniej), co jest ostrzeżeniem, że się zbliżają, jak pieszy wchodzi
na jezdnie mijają go, trzeba tylko pamiętać, żeby nie robić gwałtownych ruchów i nie przebiegać przez jezdnie,
wszyscy tu jeżdżą dość wolno, a samochodów jest jak na lekarstwo (samochody i tak nie mogą tu rozwinąć wiekszą
prędkość niż 50km/h, no chyba, że na autostradzie). Do tego na ulicy można spotkać każdego
pieszego (bo chodnikami w większości wypadków nie da się przejść bo są zastawione zaparkowanymi skuterkami,
straganami, bądź ulicznymi barami). Nikogo to nie dziwi, że trzeba mieć oczy wokoło głowy.

Każdy ma tutaj swój skuterek, prawie nikt nie jeździ autobusem (prócz nas oczywiście i kilku innych osób,
które jeszcze skuterka nie mają:)) Kiedy mówimy komuś, że jeździmy autobusem bardzo się dziwią, niektórzy
miejscowi nie wiedzą nawet jak się kupuje bilet. A kiedy wsiadamy do autobusu jesteśmy taką małą sensacją
(kilka razy sie nam nawet zdarzyło, że zmienili kanał radia specjalnie dla nas na bardziej europejski).

Największym zaskoczeniem były chyba te stragany i bary uliczne. Wygląda to tak, że są ulice tematyczne pod względem
sprzedawanych towarów: są ulice meblowe (przy jednej z takich mieszkamy), zabawkowe, ubraniowe, obównicze itd.
Najgorsze są ulice, na których handlują mięsem, wszystko leży na gazetach na ziemi albo na takich niskich
stoliczkach, wszędzie lataja muchy i niebywale śmierdzi. Jeżeli chodzi o ulice barowe, to wygląda to tak,
że na chodnikach rozstawione są stoliczki i krzesełka, które wygladaja jakby je ktoś zabrał z przedszkola
(są strasznie malutkie a jak się na nich siada to sie wydaje, że sie zaraz połamią).

Domy stoja tu jeden przy drugim, żadna wolna przestrzeń sie tu nie marnuje. Niektóre uliczki są tak waskie, że
mogą nimi jeździć tylko skuterki (mają około 50-70 cm). Wszystkie domy są bardzo wąske i wysokie (bo ziemia jest
tu bardzo droga). Bardzo często zdarza się, że wygladając przez okno 50 cm dalej jest ściana następnego budynku,
albo z okna mamy widok na okno sąsiada i wszystko co się dzieje w jego domu...

Jest tu zupełnie inaczej niż w Polsce, czy Europie i narazie sie jeszcze do tego przyzwyczajamy, ale jest nieźle.

Do usłyszenia.

wtorek, października 17, 2006

Podróż na lotnisko w Bangkoku

Ponieważ nie spaliśmy już od 7 rano, a dochodziła 5 rano dnia następnego, byliśmy dość mocno zmęczeni. Z naszego hostelu wzieliśmy dwie taksówki i ruszyliśmy na lotnisko. Wielkie było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że taksówkarz wiezie nas w przeciwnym kierunku. Nie wiedzieliśmy co się dzieje i usiłowaliśmy wytłumaczyć mu jego błąd. On jednak nie rozumiał ani słowa po angielsku i dalej jechał przed siebie. Po strasznej kłótni dotarliśmy na lotnisko. Zdenerwowani wysiedliśmy z samochodu..........tam wreszcie znalazła się osoba mówiąca po angileku, która wytłumaczyła nam, że stare lotnisko zostało zamknięte i od dziś wszystkie samoloty startują stąd. Uff

niedziela, października 15, 2006

Widoki w Bangkoku

Przed Świątynią Leżącego Buddy "Wat Pho"


"Wat Pho"


Świątynia "Wat Suthat"


Rezydencja króla


Khao San Road - tam mieszkaliśmy


piątek, października 13, 2006

Ciasne tajskie....uliczki vol.3 Dzień zwiedzania, noc zabawy

Godzina 7...w Polsce o tej porze nie wstaje, a tu postanowiliśmy, że trzeba wykorzystać cały dzień. Wstaliśmy o 7...czasu lokalnego-więc 2 w nocy w PL

Śniadanie postanowiliśmy zjeść w typowym Tajlandzkim lokalu- Burger Kingu :D Aby do niego dojść musieliśmy pzrekroczyć typową ulicę w Bangkoku


Później udaliśmy się do Buddy...takiego siedzącego...a następnie też do innych (siedzących i leżących)

Leżacy jest naprawdę gigantyczny, widać to po tym jak mała jest głowa Fraka przy tym Buddzie :D (lewy dolny róg)



Potem poszliśmy do posiadłości króla (gdzie król nie mieszka:)







Aby tam wejść musieliśmy mieć długie spodnie, a Panie spódnice do kostek. Tomasz uznał, że w długich spodniach i 35 stopniowym upale się rozpuści:D

Misiek był twardy i założył (wypożyczone) spodnie.

Posiadłość jest naprawdę wielka i wszystko ocieka złotem (może troche to kiczowate, ale robi wrażenie)

Do domu wróciliśmy o 2 po południu, z zamiarem odpoczynku przed dalszym zwiedzaniem ;)
Dziewczyny po kilku godzinach wybrały się na manicure & pedicure, a my z Tomaszem w napięciu oczekiwaliśmy następnego punktu programu zwiedzania- masaż cz. 2. Zrelaksowani postanowiliśmy zabrać się Tuk Tukiem (trzy kołowa taksówka na bazie motoru-zdjęcie)


Długo targowaliśmy się o cenę. Gdy powiedzieliśmy gdzie chcemy jechać koleś sie tylko pytał z uśmiechem "Ping-pong or market", za bardzo nie wiedzieliśmy o co mu chodzi...W czasie podróży podjudzany przez nas kierowca spod jednych świateł ruszył na dwóch tylnych kołach a prędkość 80km/h w tym pojeździe naprawdę robi wrażenie:)

Po dotarciu na miejsce zostaliśmy zaatakowani przez ulotkarzy (prawie jak przy metrze Centrum, a jednak troche inaczej). Wciskali nam kartki z cennikiem i mówili: "Ping-pong show, pussy banana" itp. Dziewcczyny postanowły zakupić coś na lokalnym targu, a my z Tomaszem kontem oka spoglądaliśmy na przeróżne lokale z tańczącymi w bikini na barze dziewczynami :D

Po jakimś czasie weszliśmy do jednego z klubów i usiedliśmy (a jakże, przy barze). Zgodnie z poradami z naszego przewodnika dziewczyny usiadły z boku chłopaków, żeby nie dopłacać pózniej za towarzystwo miłych Pań;) Chociaż jednej z Dam (dosłownie i w przenośni) jakimś cudem udało się upuścić zapalniczke przy Miśku. Podnosząc ją dość dziwnie się"opierała".

Do hostelu wróciliśmy Tuk Tukami, a po spakowaniu wybraliśmy się na lotnisko na samolot do Hanoi.

Ciasne tajskie....uliczki vol.2

Po przekąpaniu się i krótkim odpoczynku udaliśmy się na miasto. Jedna grupa pobiegła szukać internetu (Ania Ra i Ola), a druga nieśmiało zmierzała do lokalu z masażem (Ania Misia, Misio, Tomasz i Frak). Po przyglądaniu się Paniom, które będą nas masować Frak zdecydowała udać się na masaż tajski, a reszta na masaż z olejkami:) Jak wszędzie w Tajlandii musieliśmy zdjąć buty, a miła Tajka umyła nam stopy (hehe). Zaprowadzono nas do pokoju na pięterku i rozebrano do samych majtek (które sciągnięto i tak do połowy tyłka). Przyjemność trwała pół godziny (Tomasz miał najładniejszą przyjemność).

Było już dość poźno, więc poszliśmy po tych wszystkich przygodach lulu:)

Ciasne tajskie....uliczki vol.1

Po wylądowaniu na lotnisku w Bangkoku musieliśmy wyrobić wizy. W tym celu udaliśmy się z jednego terminalu na drugi (jakies 2 kilosy, szczęśliwie pod dachem i w klimatyzacji). Między terminalami w toalecie Tomasz spotkał pierwszego azjatyckiego karalucha (w czystej kafelkowanej).

Załatwianie formalności nie trwało długo, ale po bagaż z samolotu znowu musieliśmy wrócić na pierwszy terminal :/ Torby były już zdjęte z taśmociągu i stał przy nich uśmiechnięty Taj:)

Postanowiliśmy wziąć busika i pojechać do dzielnicy hosteli. Ruch na ulicach, nie dość że lewostronny to jeszcze haotyczny (każdy się każdemu wciska).
Kierowca po 40 minutach mijania różnych bazarów slamsów i drapaczy chmur dojechał na ulice gdzie zamierzaliśmy znaleźć hostel.

Prawie od razu znaleźliśmy odpowiadający nam hostel, jednak ja i Tomasz poszliśmy poszukać we dwójke jakiegoś innego miejsca. Niby szukaliśmy, ale jedyne co przykuło naszą uwagę to lokale z masażem gdzie zapraszały nas miłe Panie:D Wiedziliśmy, że jeszcze kiedyś tam przyjdziemy:)

niedziela, października 08, 2006

Cierpliwosci

Kochani nasi czytelnicy, niedlugo wynajmiemy mieszkanie i zalozymy sobie tam internet. Wowczas zrobimy wielkiego abdejta i dowiecie sie o naszym ciezkim zywocie w tym odleglym kraju ryzem i sajgonkami plynacym:)

niedziela, października 01, 2006

Poczatki


Właśnie wsiedliśmy do samolotu w Wiedniu. Przed nami 10h lotu. Szczęśliwie dostaliśmy poduszeczki i kocyki:)

Mogliśmy oglądać filmy i słychać muzyki z naszych foteli (sluchawki były w podłokietniku:) Jak na filmach)

Lot nas troche wymęczył, ale szcęsliwie dostaliśmy pyszne jedzonko (mniam)

Koło drugiej czasu polskiego obudził nas wschód słońca nad górzystym pustkowiem (zdjecie niżej)
Dokładnie sprawdziliśmy stan toalet w samolocie i są one spoko tylko troche ciasne :D
Koło 15 czasu lokalnego dotarliśmy na lotnisko w Tajlandii (w Polsce była to 10)