W roku 2006 grupa studentów z Warszawy udała się do pięknego i wspaniałego kraju (tak wynikalo z zasłyszanych opowieści) ...rzeczywistość okazała się jednak trochę inna...

piątek, stycznia 26, 2007

Woda z zielenią

Hanoi jest miastem pełnym jezior. Jest ich tutaj naprawdę dużo. Każdy taki akwen wodny jest lokalnym centrum wypoczynku, nad którym za dnia, jak i wieczorem można spotkać Wietnamczyków dbających o kondycję. Biegają, bądź idą szybkim marszem w okół jeziora, a na placykach panie "fitnesują".

Są też większe jeziora, nad którymi założono parki - jedne z nielicznych miejsc w mieście gdzie można chociaż trochę odpocząć od zgiełku ulicy.


Jakiś czas temu wybraliśmy się do parku w okolicach naszego uniwersytetu. Jest to dość duży park z "małpim gajem" dla dzieci. Dorośli grają w zośke lub w kometkę.










Byliśmy też w ogrodzi botanicznym, gdzie rosło wiele ciekawych drzew. Największe wrażenie zrobił na nas fikus.

Chwała Wietnamczykom za to, że zakładają parki również w nowo powstających dzielnicach. może parki te nie są jakieś strasznie piękne, ale w przeciwieństwie do Warszawy ktoś o nich pomyślał.

Takie oazy w Hanoi są zbawieniem - miejscem, gdzie można się zrelaksować.

środa, stycznia 17, 2007

Trochę czasu już mineło...

Minęło dokładnie 3 miesiące i 3 tygodnie odkąd wyjechaliśmy z Polski, z jednej strony wydaje się, że to szmat czasu, ale z drugiej te trzy i pół miesiąca minęło tak szybko, że nawet nie zdążyliśmy do końca przywyknąć do tego, że jesteśmy tak daleko, od domu, rodziny i przyjaciół…

14 lutego będzie mijać połowa naszego stypendium

Zważywszy na to, że znaleźliśmy się w zupełnie obcym kraju, wśród obcych ludzi, muszę przyznać, że poradziliśmy sobie całkiem nieźle. W tej chwili nie dziwi nas już nic (no może prawie nic), mieszkamy w Wietnamie już prawie 4 miesiąc i chyba nareszcie możemy powiedzieć, że się tu zadomowiliśmy. Swobodnie poruszamy się po Hanoi, nie sprawia nam kłopotu zwykłe wyjście do sklepu, nasze mieszkanie wygląda jak prawdziwy dom i na swój sposób jest w nim nawet przytulnie. To śmieszne ale kiedy rozmawiamy z naszymi rodzinami czy znajomymi i pada pytanie: „co u was słychać?” nie bardzo wiemy co odpowiedzieć, bo nie dzieje się nic ciekawego, oprócz tego, że mieszkamy w Hanoi każdy dzień to najzwyczajniejsze sprawy: pracujemy, uczymy się, gotujemy, pierzemy, sprzątamy – jak w domu.


Chłopaki bardzo dobrze radzą sobie już ze skuterami, które razem z nami mieszkają w naszym domu – a swoje miejsce mają w salonie. Ja też troszkę próbowałam prowadzić, ale to nie dla mnie, wolę jednak bezpieczne wnętrze samochodu… Nasze skuterki są bardzo zadbane, były nawet na myjni i co jakiś czas maja wymieniany olej i robiony przegląd. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że palą jedynie 2 litry/100km, a za 2,5 litra benzyny (bo taką mamy pojemność baku) płacimy 4 zł. Jeździmy naszymi skuterkami wszędzie, do szkoły, do sklepu no i oczywiście na wycieczki. Przewozimy nimi wszystko, zakupy, walizki i inne ciężkie ładunki… Naprawdę nie wiem co będzie kiedy chłopaki będą musieli się z nimi rozstać – nawet nie chce o tym myśleć.

A na razie żyjemy z dnia na dzień, codziennie odkrywamy nowe tereny. Ostatnio odkryliśmy bardzo fajną piekarnie, w której można kupić wszystko to, co w Polsce jest na porządku dziennym, czyli np. ciemne pieczywo, gorące bułeczki, torty, ciasteczka i pyszne ciasta (no może nie tak pyszne jak te domowe, ale zawsze). Mamy też swoje stałe miejsca na bazarze, gdzie kupujemy warzywa i owoce. Nie boimy się już też kupować mięsa, znaleźliśmy kilka sklepów, w których sprzedawane jest mięso z atestem, a nie krojone na deseczce na chodniku… Robimy sobie domowe obiadki, mieliśmy drobne problemy z przyprawami, ponieważ jedyne co tu można dostać, to pieprz, sól, curry, ale temu też dało się zaradzić. Są tu ziemniaki, więc robimy sobie pyszne obiadki z mięskiem i surówkami, a nawet zupy – ostatnio jedliśmy domową pomidorową. Jak widać nie jest tu aż tak źle…

Najlepsze są tutaj ceny, o wiele niższe niż w Polsce, zwłaszcza jeśli chodzi o ubrania.
Wybór jest tu niesamowity, wydaje mi się, że nawet lepszy niż w Polsce. Jest tu bardzo dużo ładnych butów, torebek, spódnic, spodni, bluzek, swetrów, kurtek… dosłownie wszystkiego. Istny raj – dla kobiet oczywiście. Jest tylko jeden szkopuł, trzeba być wymiarowym – nie za wysokim i nie przy kości, inaczej nic nie pasuje. Ja osobiście jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mogę kupować co chcę, ale chłopaki na ten przykład już tak dobrze nie mają, są za wysocy za duzi i w ogóle za…nic na nich nie pasuje! Fajne jest tutaj to, że większość z tych ubrań jest bardzo dobrej jakości i dobrych firm, które później są eksportowane za granice (w końcu to w tych rejonach powstaje większość ubrań, które kupujemy również w Polsce).

Szczęśliwie mogę sobie pozwolić na rozrzutność, ponieważ pracuje tu jako native speaker – tak tu każdy biały może być native speaker’em, ponieważ Wietnamczykom wydaje się, że każdy z nas zna angielski (tak jak nam wydaje się, że każdy skośny jest Chińczykiem, no w ostateczności Japończykiem). Tak więc uczę sobie dzieci angielskiego i dostaje – uwaga 13$ za godz., pewnie już nigdy nie będę tyle zarabiać, a to takie miłe uczucie:)

W czasie wolnym na ogół siedzimy w domu surfując po Internecie, albo oglądając filmy i seriale (Lost, Desperat Housewives), które sobie ściągamy. Dziewczyny dziewczyny wolą kupić filmy DVD za niecałe 3 zł – bardzo dobrej jakości tylko napisów nie ma, znalazły nawet „Vinci” Machulskiego. Jeśli nie siedzimy przed komputerem to czasem jeździmy na wycieczki naszymi skuterkami i robimy dużo zdjęć – żebyście mięli co oglądać jak wrócimy.

Jak widać żyje się nam tu zupełnie nieźle i przyzwyczailiśmy się już do otoczenia i do tego jak ludzie na nas reagują. Mimo to mamy nadzieje, że te pozostałe 6 miesięcy szybko nam minie i wrócimy do domu cali i zdrowi.

wtorek, stycznia 09, 2007

Imprezy noworoczne

Świętując nadejście roku 2007 mieliśmy dwie imprezy (a czeka nas jeszcze świętowanie Nowego Roku wg kalendarza lunarnego - 17 lutego).

Pierwsza zabawa była zorga- nizowana przez naszą szkołę - 29 grudnia. Spotkanie składało się z części artystycznej i wyżerki. Cały miesiąc wcześniej szlifowaliśmy piosenkę którą mieliśmy zaśpiewać razem z innymi studentami (z Chin i Korei). Za bardzo nie wiem o czym była - śpiewaliśmy chyba że Wietnam jest piękny i takie tam :) Śpiewała też nasza nauczycielka, oraz inni studenci. Po śpiewach przedstawiciele różnych ambasad mieli jakieś krótkie przemowy - był nawet ktoś z polskiej - nie widzieliśmy go nigdy - ale przysłany został chyba jedynie dlatego że mówił po Wietnamsku.

Później nastąpiła wyżerka. Jedzenie nie było najgorsze, a było jeszcze darmowe piwo :)

Prawidłowego dnia, czyli 31 grudnia wybraliśmy się do "Dragonfly". Udało nam się usiąść przy stoliku, co tego dnia nie było łatwe. Ludzi (głównie białasów) było naprawdę dużo. Jak zwykle zamówiliśmy sobie kilka drinków i piwa. Szczęśliwie tego dnia jedzenie było za darmo - rozdawane przez kelnerów.

O północy zapaliliśmy zimne ognie i złożyliśmy sobie życzenia.

Kiedy kilka minut później wyszliśmy przed klub poczuliśmy, że jesteśmy daleko od domu. Na ulicach nic się nie działo - cisza i spokój.


Po północy impreza się rozkręciła - Ania Ra i Frak uderzyły na parkiet i szalały z jakimiś facetami (szczegółów zdradzać [chyba] nie mogę). My za to gawędziliśmy z Francuzką i dwoma Izraelczykami. Jeden z nich miał na nazwisko Czerniak - był święcie przekonany, że chodzi o kolor czarny - my jednak postanowiliśmy wyjaśnić mu dokładne znaczenie tego słowa po Polsku.


O 4 rano dotarliśmy zmęczeni zabawą do domu i poszliśmy spać... a Wy, na rozpoczęcie Nowego Roku musieliście czekać jeszcze 2h...

poniedziałek, stycznia 01, 2007

Nowy Rok


Wszystkiego najlepszego i jeszcze więcej postów do czytania w nadcho-
dzącym Nowym Roku (chociaż u nas jest już od 4h - wy musicie poczekać jeszcze 2h) życzą Wam autorzy bloga :)