W roku 2006 grupa studentów z Warszawy udała się do pięknego i wspaniałego kraju (tak wynikalo z zasłyszanych opowieści) ...rzeczywistość okazała się jednak trochę inna...

środa, stycznia 17, 2007

Trochę czasu już mineło...

Minęło dokładnie 3 miesiące i 3 tygodnie odkąd wyjechaliśmy z Polski, z jednej strony wydaje się, że to szmat czasu, ale z drugiej te trzy i pół miesiąca minęło tak szybko, że nawet nie zdążyliśmy do końca przywyknąć do tego, że jesteśmy tak daleko, od domu, rodziny i przyjaciół…

14 lutego będzie mijać połowa naszego stypendium

Zważywszy na to, że znaleźliśmy się w zupełnie obcym kraju, wśród obcych ludzi, muszę przyznać, że poradziliśmy sobie całkiem nieźle. W tej chwili nie dziwi nas już nic (no może prawie nic), mieszkamy w Wietnamie już prawie 4 miesiąc i chyba nareszcie możemy powiedzieć, że się tu zadomowiliśmy. Swobodnie poruszamy się po Hanoi, nie sprawia nam kłopotu zwykłe wyjście do sklepu, nasze mieszkanie wygląda jak prawdziwy dom i na swój sposób jest w nim nawet przytulnie. To śmieszne ale kiedy rozmawiamy z naszymi rodzinami czy znajomymi i pada pytanie: „co u was słychać?” nie bardzo wiemy co odpowiedzieć, bo nie dzieje się nic ciekawego, oprócz tego, że mieszkamy w Hanoi każdy dzień to najzwyczajniejsze sprawy: pracujemy, uczymy się, gotujemy, pierzemy, sprzątamy – jak w domu.


Chłopaki bardzo dobrze radzą sobie już ze skuterami, które razem z nami mieszkają w naszym domu – a swoje miejsce mają w salonie. Ja też troszkę próbowałam prowadzić, ale to nie dla mnie, wolę jednak bezpieczne wnętrze samochodu… Nasze skuterki są bardzo zadbane, były nawet na myjni i co jakiś czas maja wymieniany olej i robiony przegląd. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że palą jedynie 2 litry/100km, a za 2,5 litra benzyny (bo taką mamy pojemność baku) płacimy 4 zł. Jeździmy naszymi skuterkami wszędzie, do szkoły, do sklepu no i oczywiście na wycieczki. Przewozimy nimi wszystko, zakupy, walizki i inne ciężkie ładunki… Naprawdę nie wiem co będzie kiedy chłopaki będą musieli się z nimi rozstać – nawet nie chce o tym myśleć.

A na razie żyjemy z dnia na dzień, codziennie odkrywamy nowe tereny. Ostatnio odkryliśmy bardzo fajną piekarnie, w której można kupić wszystko to, co w Polsce jest na porządku dziennym, czyli np. ciemne pieczywo, gorące bułeczki, torty, ciasteczka i pyszne ciasta (no może nie tak pyszne jak te domowe, ale zawsze). Mamy też swoje stałe miejsca na bazarze, gdzie kupujemy warzywa i owoce. Nie boimy się już też kupować mięsa, znaleźliśmy kilka sklepów, w których sprzedawane jest mięso z atestem, a nie krojone na deseczce na chodniku… Robimy sobie domowe obiadki, mieliśmy drobne problemy z przyprawami, ponieważ jedyne co tu można dostać, to pieprz, sól, curry, ale temu też dało się zaradzić. Są tu ziemniaki, więc robimy sobie pyszne obiadki z mięskiem i surówkami, a nawet zupy – ostatnio jedliśmy domową pomidorową. Jak widać nie jest tu aż tak źle…

Najlepsze są tutaj ceny, o wiele niższe niż w Polsce, zwłaszcza jeśli chodzi o ubrania.
Wybór jest tu niesamowity, wydaje mi się, że nawet lepszy niż w Polsce. Jest tu bardzo dużo ładnych butów, torebek, spódnic, spodni, bluzek, swetrów, kurtek… dosłownie wszystkiego. Istny raj – dla kobiet oczywiście. Jest tylko jeden szkopuł, trzeba być wymiarowym – nie za wysokim i nie przy kości, inaczej nic nie pasuje. Ja osobiście jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mogę kupować co chcę, ale chłopaki na ten przykład już tak dobrze nie mają, są za wysocy za duzi i w ogóle za…nic na nich nie pasuje! Fajne jest tutaj to, że większość z tych ubrań jest bardzo dobrej jakości i dobrych firm, które później są eksportowane za granice (w końcu to w tych rejonach powstaje większość ubrań, które kupujemy również w Polsce).

Szczęśliwie mogę sobie pozwolić na rozrzutność, ponieważ pracuje tu jako native speaker – tak tu każdy biały może być native speaker’em, ponieważ Wietnamczykom wydaje się, że każdy z nas zna angielski (tak jak nam wydaje się, że każdy skośny jest Chińczykiem, no w ostateczności Japończykiem). Tak więc uczę sobie dzieci angielskiego i dostaje – uwaga 13$ za godz., pewnie już nigdy nie będę tyle zarabiać, a to takie miłe uczucie:)

W czasie wolnym na ogół siedzimy w domu surfując po Internecie, albo oglądając filmy i seriale (Lost, Desperat Housewives), które sobie ściągamy. Dziewczyny dziewczyny wolą kupić filmy DVD za niecałe 3 zł – bardzo dobrej jakości tylko napisów nie ma, znalazły nawet „Vinci” Machulskiego. Jeśli nie siedzimy przed komputerem to czasem jeździmy na wycieczki naszymi skuterkami i robimy dużo zdjęć – żebyście mięli co oglądać jak wrócimy.

Jak widać żyje się nam tu zupełnie nieźle i przyzwyczailiśmy się już do otoczenia i do tego jak ludzie na nas reagują. Mimo to mamy nadzieje, że te pozostałe 6 miesięcy szybko nam minie i wrócimy do domu cali i zdrowi.

8 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

13$ za godzinę udawania, że się jest native speakerem?! Muszę tam się wybrać podreperować budżet :D Oni faktycznie są nędzni strasznie z angielskiego - nawet w ambasadzie ledwie dukał ;]

Fajny wpis Aniu, super, że się tak rozpisałaś :)

Pozdrowienia Wam ślę!

11:19 PM

 
Anonymous Anonimowy said...

Wpis Ani, jak zwykle na 5 :) A te 4 miesiace (prawie) faktycznie szybko zleciały... A co do bycia native spikerem to fantastyczne zajecie :D Jak to radzisz ze szkołą?? Wy tam w ogóle dużo jakoś zwiedzacie, jezdzicie skuterkami - a co z nauka sie pytam???
Pozdrawiam :* Deyna

11:40 PM

 
Anonymous Anonimowy said...

No - w końcu nowy wpis. I to jeszcze jaki ;) Aniu, prosimy o więcej! ;P

1:15 AM

 
Anonymous Anonimowy said...

Qrcze... chyba się tam do Hanoi gibnę na zakupy...Torebki i buty?Ubrania na małych ludzi??? :D hej... żyć nie umierać :P pozdr.

2:44 AM

 
Blogger Robal said...

Bardzo lubie Aniu Twoje notki :-)

Rozumiem, ze nie przedłuzacie stypendium?

3:04 PM

 
Anonymous Anonimowy said...

cieszę się że wreszcie coś nowego pojawiło się do poczytania...a powiedzcie jeszcze jak wam idzie nauka? :> wolicie rozmawiać po angielsku czy jednak próbujecie swoich sił posługując się wietnamskim ?
Pozdrawiam :)

8:26 PM

 
Anonymous Anonimowy said...

Do Ani i Maurycego
Deyna i Kudlata martwią się o Waszą naukę. Przecież nie ma lepszej nauki jak pobyt w kraju danego języka. Zajęcia na uczelni nie zastąpią kontaktów z ludźmi, brzmienia ulicy, tv i tp. Przyjemne z pożytecznym. Bądźcie tam jak najdłużej bo nie ma do czego wracać.
Sciskamy i pozdrawiamy.

P.s.
Czyżby Maurycy schudł czy to tak wygląda na tle?

7:51 PM

 
Anonymous Anonimowy said...

NO na pewno troche sie uczymy...prosze sie nie martwic:)

A co do mojej wagi to troszke udalo sie zrzucic :)

3:31 PM

 

Prześlij komentarz

<< Home