W roku 2006 grupa studentów z Warszawy udała się do pięknego i wspaniałego kraju (tak wynikalo z zasłyszanych opowieści) ...rzeczywistość okazała się jednak trochę inna...

wtorek, listopada 07, 2006

Zdarzyło się kiedyś: Wietnamskie początki

Jeździmy sobie obecnie skuterkami, wiemy gdzie zrobić zakupy i kupić w miarę Europejskie żarcie. Wynajeliśmy też dom i mamy stały (chociaż nie najlepszy) dostęp do internetu. Jednak początki w Hanoi były bardzo trudne...

Nieciekawie zaczeło się już robić na lotnisku w Bangkoku, lot się opóźniał, a my już od 24h byliśmy na nogach. W końcu po chyba godzinie od planowanego wylotu weszliśmy na pokład samolotu. Lot trwał krótko (2h). Niektórzy spali, inni nie...

Po przylocie na lotnisko w Hanoi poczuliśmy, że cywilizacyjnie cofnelśmy się względem nawet Tajlandii o kilka lat. Lotnisko wydawało się małe i puste (chociaż pewnie jest większe od warszawskiego) Miłym zaskoczeniem był brak dokładnej kontroli bagażu, (sprawdzanie komputerów, czy płyt CD), to już przeszłość. Musieliśmy jedynie wypełnić krótką ankietę. Jeszcze na lotnisku wymieniliśmy pieniądze i kupiliśmy plan miasta.


Port lotniczy od centrum jest oddalony o jakieś 30 km. Najłatwiej zabrać się busikiem za około 1 $. Myśmy chcieli dostać się do polskiej ambasady, do której stypendyści, jak nam mówiono mają się zgłosić.

W okolice naszego celu dojechaliśmy po jakiś 40 minutach. Niestety kierowca busika stwierdził, że nie może podjechć pod samą ambasadę i wyrzucił nas jakieś 300 metrów dalej. Dojście od busika do ambasady spowodowało że 4/6 walizek się popsuło (albo coś się wygieło, albo odpadły kółka).

Na teren ambasady weszliśmy bez problemu...i tu koniec przyjemności...




Okazało się, że nikt na nas nie czeka i że za bardzo nie wiedzą czego od nich chcemy. Ponieważ byliśmy na nogach już 30h bez snu, podejmowanie nas jako nieproszonych gości wyjątkowo nas zdenerwowało (Pani konsul zaczęła z nami normalnie rozmawiać dopiero po tym jak usłyszała pare słów w wykonaniu Ani O.). Okazało się, że wszystko powinniśmy załatwić sami (szkoda, że w UW nam o tym nie powiedzieli). Gdy emocje już trochę opadły zostaliśmy zaproszeni do środka ambasady i udostępniono dla nas sale konferencyjną (przynajmniej tak ona wyglądała). Chwilę później przyszedł ambasador. Spytał się jaki mamy problem. Ponieważ siedziałem na szczycie stołu (ambasador usiadłna przeciw mnie) zabrałem głos. W skrócie można napisać że powiedziałem: Nie zostaliśmy poinformowani, że jesteśmy niedoinformowani.Problem polegał na tym, że wszyscy nas zapewniali, że po przyjeździe mamy udać się do ambasady i wtedy wszystko zostanie załatwione. Okazało się, że najlepiej było napisać meila z Polski do ambasady co mamy zrobić, a oni podaliby nam wtedy odpowiednie adresy i telefony...szkoda tylko
że nikt nam tego nie powiedział w Polsce tylko dopiero w Wietnamie.

Ambasador uznał, że najlepszym sposobem załagodzenia sytuacji będzie zamówienie nam jedzenia. Po około 30 minutach dostaliśmy 3 pizze, cole i 3 razy wielkie żeberka (chyba ze słonia). Najedzeni i w lepszych humorach załatwiliśmy hotel (5$ od osoby) - mimo, że na początku Pani konsul twierdziła że to niemożliwe, żebyśmy sobie coś znaleźli. W ambasadzie stworzyła się miła atmosfera, już nie czuliśmy się jak nieproszeni, tylko jak na obiadku u kogoś znajomego. Na koniec ambasada swoimi samochodami podwiozła nas do hotelu.

Z perspektywy czasu, nie wiem czemu aż tak zdenerwowaliśmy się na ambasadę, ale nie wiem też czemu początkowo oni podeszli do nas tak niemiło. Było mineło.

PS Warszawka to potrafi się ustawić, przyjechali nieprzygotowani, a załatwili sobie obiad w ambasadzie, podwózke do hotelu i sam hotel jednego dnia po 30h bez snu:)

5 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Hanka-skuteromanka dziekuje za skuterkowe filmiki :)

2:39 AM

 
Blogger Ania i Maurycy said...

Fajnie się tu jeździ...z dnia na dzień radzimy sobie w tym ruchu lepiej. Musimy jeszcze dodać jakiś filmik nakręcony podczas szczytu komunikacyjnego - to będzie hardcore:)

2:50 AM

 
Anonymous Anonimowy said...

Niezłe przygody! Ja się wcale nie dziwię, że Ania ostro zareagowała - po 30 godzinach bez snu człowiek albo ma absolutnie wszystko gdzieś, albo się w ciągu jednej sekundy z byle powodu wkurza strasznie. A tu było o co się wkurzyć, bo ewidentnie fajnie nie mieliście, tym bardziej jeśli was oschle przyjęli, jak intruzów :/

Dobrze jednak, że się ustawiliście tam. Zdolna z Was młodzież :P

Powodzenia w dalszych zmaganiach na drugim końcu świata ;)

5:35 AM

 
Anonymous Anonimowy said...

No cóż, jak widać polska gościnność nie dotarła do tamtego zakątka świata ;P No ale najważniejsze, że udało Wam się wszystko załatwić jak trzeba i teraz żyjecie sobie jak chcecie.

2:58 PM

 
Anonymous Anonimowy said...

Jestem z was dumna... :) tyle że znając was dobrze wiem, że nawet samego Cesarza Chin byście przekabacili ;P

8:50 PM

 

Prześlij komentarz

<< Home