W roku 2006 grupa studentów z Warszawy udała się do pięknego i wspaniałego kraju (tak wynikalo z zasłyszanych opowieści) ...rzeczywistość okazała się jednak trochę inna...

sobota, lutego 03, 2007

100 kilometrów na skuterkach

Ponieważ pogoda w Hanoi zmienia się jak w kalejdoskopie i po prawie trzech tygodniach zimna zawitało do nas ciepełko, postanowiliśmy to wykorzystać… Wybraliśmy się na wycieczkę i to nie byle jaką, bo naszymi skuterkami. Tak się składa, że całkiem niedawno nabyliśmy również mapę całego Hanoi (która nawiasem mówiąc zawisła na ścianie naszego pokoju) – wraz z przedmieściami, jak się można domyślić jest to spora mapa, zwłaszcza, że mieszka tu dwa razy więcej ludzi niż w Warszawie. Ale wracając do tematu, na mapie wypatrzyliśmy parę miejsc godnych obejrzenia i postanowiliśmy jedno z takich miejsc odwiedzić.

To była środa, godzina 8 rano (2 czasu polskiego) – pobudka, jak można się domyślić wstawanie nie było łatwe… O 9 wyprowadziliśmy nasze skuterki i wyruszyliśmy na śniadanie (czyli do naszej knajpki na starym mieście), nie można przecież na wycieczkę jechać z pustym żołądkiemJ Ponieważ miała to być dość daleka wyprawa, musieliśmy jeszcze tylko wypożyczyć kaski (bezpieczeństwo przede wszystkim) i w drogę…

Najedzeni i pełni entuzjazmu, nie śpiesząc się za bardzo mknęliśmy naszymi skuterkami przez podmiejskie ulice Hanoi podziwiając widoki okolicznych wiosek, pól ryżowych i tirów, które nie dawały nam spokoju i trąbiły tak przeraźliwie, że nasze skuterki ledwo trzymały się kupy.


W planach mięliśmy podróż do miejscowości o nazwie Den Giong i oczywiście nam się to udało, po drodze robiliśmy dużo zdjęć i kręciliśmy wspaniałe filmy, które możecie sobie obejrzeć (linki do filmików są obok).

Podróż była długa i trudna. Pogodę co prawda mięliśmy piękną i na to nie mogliśmy narzekać, ale pył i huk jaki nam towarzyszył przez całą drogę był nie do zniesienia. Kiedy zsiadłam ze skuterka zauważyłam, że cały kask kurtkę, buty i spodnie mamy pokryte warstwą pyłu. Całe szczęści, że zabrałam ze sobą maseczkę, bo spaliny również dały nam nieźle o sobie znać.

Po przejechaniu około 50 km dotarliśmy na miejsce, czyli do kompleksu pagód położonych u podnóży gór na przedmieściach Hanoi. Nie byliśmy do końca pewni czy aby na pewno dobrze trafiliśmy, gdyż droga dojazdowa akurat była w remoncie i trudno było prze nią przejechać (nawet Wietnamczycy nie byli pewni czy aby właśnie to miejsce i puścili nas na wszelki wypadek przodem). Jak tylko zostaliśmy dostrzeżeni przez okolicznych parkingowych nie było już wątpliwości, że trafiliśmy dobrze.

W czasie kiedy chłopaki parkowali swoje skuterki ja tymczasem zrobiłam szybki rekonesans. Główna brama wejściowa podobnie jak droga dojazdowa do niej, również była w remoncie. Najwyraźniej nie trafiliśmy na sezon zwiedzania tego miejsca. Wokół bramy panował nieład i bałagan, widać było resztki śmieci pozostawione prze poprzednich turystów. Jak widać kiedy coś tu remontują nie zawracają sobie głowy utrzymaniem porządku, no bo niby po co i tak się nabrudzi…

Kiedy chłopaki zaparkowali wreszcie swoje skuterki mogliśmy ruszać w dalszą drogę, na podbój pagody. Cały kompleks wyglądał całkiem ładnie. Po prawej stronie od wejścia płynął sobie strumyk, którego jednym z brzegów była góra, cała porośnięta drzewami iglastymi. Po lewej stronie znajdowały się małe pagody, które po kolei oglądaliśmy. W pewnym momencie dostrzegliśmy taras widokowy, który widoczny był z dołu, czyli z miejsca, w którym aktualnie się znajdowaliśmy. Postanowiliśmy więc odnaleźć schody do niego prowadzące, co nie było zbyt trudne, jednak jak się później okazało wspięcie się na nie, nie było już takie proste.


Taras położony był na wysokości około 250 metrów, schody były dość strome, a stopnie wysokie, wspięcie się na nie, nie było więc łatwe. Czasem nieźle musieliśmy zadzierać nogi. Po drodze odkryliśmy jeszcze jedna wielką pagodę, ukrytą między wzgórzami, ale postanowiliśmy obejrzeć ją schodząc. Kilka razy kiedy myśleliśmy, że to już koniec naszej wspinaczki, okazywał się, że tak nie jest i gdzieś z lasu wyłaniały się kolejne schody do pokonania. Tomasz niestety nie wytrzymał i gdzieś po drodze zrezygnował z dalszej wędrówki. Zostaliśmy więc tylko Misiek i ja.
W pewnym momencie dotarliśmy do schodowego rozdroża. Skręcając w prawo doszlibyśmy na taras widokowy, ale my postanowiliśmy iść dalej prosto, a raczej w górę.

Cała góra miała wysokość 304 metrów i postanowiliśmy ją zdobyć. Kiedy dotarliśmy na sam szczyt, widok stamtąd był niesamowity. Wspinaczka trwała dość długo, myślę, że zajęła nam ona około godziny, ale było warto…


Ten kto uważa, że schodzenie ze schodów jest znacznie prostsze niż wspinaczka po nich ten jest w wielkim błędzie. To na pewno nie było proste. Wchodząc na górę bolały mnie nogi i zmęczyłam się tak jak bym przebiegła z 50 km, ale schodząc nogi drżały mi tak, że myślałam, że zaraz spadnę. Nie mówiąc już o tym, że niektóre schody były takie wysokie, że mogłam prawie z nich skakać. Po drodze w dół postanowiliśmy jeszcze wybrać się na ten nieszczęsny taras. Początkowo droga nie była taka zła, ale gdy okazało się, że aby dojść na taras musimy zejść w dół a potem wspinać się z powrotem na górę, ponieważ Wietnamczycy nie pomyśleli aby zrobić drugie zejście z tarasu, zrezygnowaliśmy i wróciliśmy na główną ścieżkę.

Schodząc odwiedziliśmy jeszcze tę pagodą, którą dostrzegliśmy między wzgórzami (do niej też musieliśmy się wspinać, ale jakoś to przeżyliśmy). Pagoda bardzo nam się spodobała, a najbardziej Budda jaki w niej był – oboje z Miśkiem stwierdziliśmy, że to był najładniejszy Budda jakiego widzieliśmy w Wietnamie (ale posągi, które widzieliśmy w Tajlandii biły go na głowę).

Bardzo się ucieszyliśmy kiedy zobaczyliśmy Tomasza czekającego na nas na dole, oznaczało to koniec naszej wędrówki po górach. Obliczyliśmy, że cała wyprawa, łącznie z odwiedzeniem pagody zajęła nam jakieś 2 i pół godziny. Po wszystkim postanowiliśmy odetchnąć przy coli i ruszać w drogę powrotną.

Żeby nie było za nudno wracaliśmy już inną trasą, tym razem darowaliśmy sobie okoliczne wioskowe uliczki i uderzyliśmy na autostradę, o której nie będę tu dużo pisać, oprócz tego, że ledwo utrzy- mywałam aparat jak kręciłam filmy, które możecie sobie obejrzeć, a piach wbijał mi się w oczy bardziej niż zwykle, było całkiem nieźle i muszę przyznać, że Wietnamczycy ładną sobie drogę wybudowali…

Kiedy dojechaliśmy do domy i zsiedliśmy ze skuterów ledwo mogliśmy się poruszać, a tyłki bolały nas tak bardzo, że cieszyliśmy się, że możemy już jesteśmy na miejscu. No ale czemu się tu dziwić w końcu przejechaliśmy prawie 100 km na skuterze a to nie jest najwygodniejszy środek transportu.

Zadowoleni z wycieczki umyliśmy twarze, które były aż czarne od kurzu i poszliśmy odpocząć.

Może byliśmy niesamowicie zmęczeni i wszystko nas bolało, ale muszę przyznać, że było warto, a wycieczka była po prostu niepowtarzalna i na pewno długo będziemy ja wspominać.


11 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Kolejny raz fajnie napisana opowieść, Aniu :)

Wycieczka musiała być męcząca, ale przez to jeszcze fajniejsza (takie zapamiętuje się najdłużej). Ciekawe te pagody, a przecież zdjęcie to nie to samo, co rzeczywistość. Tak samo opis to nie to samo co realia, bo jak przeczytałem, że na górkę 304m wchodziliście godzinę to się zdziwiłem mocno, no ale nie zajęłoby to Wam tyle, gdyby nie było to konieczne, więc musiało być ciężko!

Pozdrawiamy Was bardzo gorąco,
Iza i Michał

8:44 PM

 
Anonymous Anonimowy said...

no kochani... gratuluję wytrwałości w dążeniu do celu :)304m-wydaje się nie wiele ale wierzę wam na słowo że było ciężko :)

Pozdrawiam i czekam na dalsze relacje :)

9:59 PM

 
Blogger Unknown said...

hej, wybaczcie, ale przez półroczne ograniczenia internetu dopiero przed chwila przeczytalam wszystkie zalegle wpisy i obejrzalam wszystkie filmy, i nasunęła mi się taka myśl, że będziecie strasznie za tym wszystkim tęsknić po powrocie:) Aniu świetnie piszesz!! Teraz będę czytać wszystko na bieżąco:]

Wycieczki zazdroszcze, bo ja od pięciu dni patrze za okno i widzę przed sobą tylko drzewo i tyle;P

10:28 PM

 
Anonymous Anonimowy said...

W tej maseczce wyglądałaś jak prawdziwa terrorystka Aniu ;P :*

11:20 PM

 
Blogger Robal said...

nie chodziliscie nigdy po gorach, że tak dziwne dla Was bylo iz schodzenie jest gorsze niz wchodzenie?

A 300m to nie w kij dmuchal. Jak na mieszczuchy to bardzo ladny wynik! Gratuluje.

A Pan Kierownik mial napewno ważniejsze rzeczy do robienia niż łażenie po jakis schodach, phi!

4:18 AM

 
Anonymous Anonimowy said...

Po gorach to ja chodzilem nie raz i wiem ze schodzenie nie jest przyjemnoscia. Ale jeszcze bardziej nawet w polskich gorach nie lubie jak gdzies sa schody, albo np szlak poprowadzony asfaltowa droga :/ Tu wszystko mielismy razem: schody + twarde podloze, a do tego wszystkiego klimat "Tropikalny i monsunowy, średnia wilgotność w ciągu roku utrzymuje się na poziomie 84%" nie sprzyja chodzeniu:)

A co do gor to Michal K. moze potwierdzic jak zdobywalismy 3korony (nietypowym szlakiem) :)

3:24 PM

 
Blogger Robal said...

:-) czyli po prostu marudy jestescie :D

Zazdrosze 100km wycieczki na skuterkach. Marzy mi sie taka od kiedy mam moją suszarę. Bylam wprawdzie w czorsztynie kiedys, ale nie bylo fajnie za wzgledu na jazde duuza trasą ( i masą TIRrów)

Podejrzewam, ze jak wrocicie, to pierwsze co zakupicie to jakies skuterki, hihihihi

4:14 AM

 
Anonymous Anonimowy said...

Potwierdzam, potwierdzam, a jakże! :D Myślę, że naprawdę niewielu ludzi na świecie dokonało takiego wyczynu...bo mało komu do głowy coś tak absurdalnego w ogóle wpadło, ale to inna sprawa ;P

No więc dlatego domyślam się, że coś musiało być nie tak, bo 300m to z Maurycym (co prawda byliśmy wtedy jeszcze młodzi i bez brzuchów, hehe :P) biegiem niemal robiliśmy w górach ;)

I masz rację - schody i asfalt przy wchodzeniu i schodzeniu z góry to jakaś pomyłka. No ale cóż...jak mówiłem - im więcej trudu, tym wyrazistsze wspomnienia ;)

6:00 AM

 
Anonymous Anonimowy said...

Co do brzucha, to chyba Ty go masz :PP Ja we wspanialym Wietnamie swoj stracilem:)

A co do skuterkow, to rzeczywiscie zastanawiam sie nad kupnem czegos ale wybral bym chyba 125 a nie 50 :) Tylko co z prawkiem:)

3:16 PM

 
Anonymous Anonimowy said...

Wrócisz do Polski i zaraz wszystko wróci do normy z Twoim brzuchem :P A ja na swój też jakoś szczególnie nie narzekam, ale tak lepiej brzmiało ;)

7:31 PM

 
Blogger Unknown said...

Czesc,
fajnie zobaczyc SSMowe ludki w innym miejscu niz na Krakowszczaku :)

Pozdrawiam serdecznie i zycze powodzenia.

3:27 PM

 

Prześlij komentarz

<< Home