
Jesteśmy już po wycieczce do Ha Longu, było naprawdę wspaniale. Takie krajobrazy nie często się widzi. Nad zatokę jechaliśmy 3 godz. (a to tylko 165 km), ale się opłacało.
Na miejscu byliśmy o 11.30 na statek. Na dolnym pokładzie były kajuty, wyrzej restauracja, a na samej górze można było zrelaksować się na leżakach. O 12, zjedliśmy bardzo dobry (tradycyjny wietnamski) obiad, jednocześnie pływając po zatoce. Widoki naprawdę robiły wrażenie, gigantyczne skały wyrastające wprost z głębin morza.
Po obiedzie przebraliśmy się w kostiumy, bo pogodę mięliśmy naprawdę ładną. Podziwialiśmy widoki i płynęliśmy dalej, aż do jaskini, którą mieliśmy zwiedzać. Okazałą się naprawdę wielka.

Po oglądaniu wróciliśmy na statek i popłynęliśmy w miejsce, gdzie mieliśmy pływać na kajakach. Ponieważ mieliśmy dosyć mała grupę na statku (czworo Szwajcarów, dwoje Francuzów i trzech Angoli) szybko się zapoznaliśmy, a co kilka głów to nie jedna, więc szybko wymyśliliśmy, że fajnie będzie poskakać ze statku prosto do wody (5 metrów).
I rzeczywiście zabawa była przednia (nawet załoga i nasi przewodnicy się przyłączyli), ja też miałam wejść do wody dopóki nie dowiedziałam się, że ma tam 15 metrów głębokości. Ale po pewnym czasie przezwyciężyłam strach i weszłam do wody po drabince przewieszonej przez burtę, z małą pomocą wdrapałam się na kajak i razem z Miśkiem ruszyliśmy na skały, niestety nie dało się na nie wejść, ponieważ były za ostre. Woda w zatoce była cieplutka (nie to co w Bałtyku) i ku naszemu zdziwieniu czysta, aż trudno było nam uwierzyć, że w połowie listopada pływamy sobie w morzu i opalamy się na słoneczku (było jakieś 28-30 stopni).

Spędziliśmy tam dość dużo czasu, ale ponieważ słońce zaczęło zachodzić musieliśmy przemieścić się w inne miejsce, gdzie pomiędzy wyspami mieliśmy spędzić noc. Przebywanie w ciemnościach na środku zatoki to naprawdę coś, takich ładnych gwiazd to chyba nigdy jeszcze nie widziałam (z resztą w Wietnamie przez ten smog trudno jest czasem dostrzec gwiazdy). Poza ty to świeże powietrze i atmosfera - naprawdę coś wspaniałego.

Wieczorem zrobiliśmy sobie międzynarodową integracje, początkowo przy piwku, ale Angole bardzo chcieli spróbować wódki, co nie skończyło się dla nich zbyt dobrze:) Chcieli udowodnić, że potrafią pić (i tak z nami szans nie mają). Ich stan spotęgowała fajka którą palili (taka tradycyjna Wietnamska), ponieważ jeden z kolesi z obsługi statku przyniósł jakiś dziwny tytoń…Cała ta wielonarodowa grupa okazała się bardzo miła (chociaż Angole jak się spili zaczeli być irytująco – męczący) i bardzo długo sobie rozmawialiśmy, co znacznie podszkoliło nasz język angielski.
Następnego dnia musieliśmy bardzo wcześnie wstać (7 rano - śniadanie) i popłynęliśmy odwieść skacowanych Brytyjczyków i całą resztę do Cat Ba
- takie miasto na Zatoce, a sami wróciliśmy do portu podziwiając widoki (jakieś 3 godz). Po opuszczeni pokładu poszliśmy na lunch i ruszyliśmy z powrotem do Hanoi - obiecując sobie, że jeszcze tam wrócimy:)
Jesteśmy bardzo zadowoleni z tej wycieczki, to było coś co nas trochę oderwało od tej nudy w Hanoi. A Zatoka Ha Long naprawdę robi wrażenie. Miliony skał, każda inna, groty skalne, piaszczyste plaże wyrastające ni z stąd ni z zowąd ze skał, pływające domy i sklepy, pagody buddyjskie, które widzieliśmy gdzieś z daleka na szczytach skał, zastanawiając się, co one robią na środku morza?




Warto było to wszystko zobaczyć i mam nadzieje, że uda nam się tam jeszcze kiedyś wrócić...